Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/214

Ta strona została skorygowana.
—   200   —

Główna rzecz, aby się uwolnić od tej prawdziwej zmory, która pana prześladuje.
— To będzie trudna sprawa.
— Mam jednak nadzieję, że panu w tem dopomogę.
— A mnie się zdaje, że prześladowcy moi czekać tu będą na mnie, aż póki nie opuszczę waszego gościnnego domu.
— Jeżeli oczywiście nie zabraknie im cierpliwości.
— Bardzo będziemy radzi — wtrąciła gospodyni — mieć pana u siebie jak najdłużej. Będzie nam z panem bardzo dobrze, i szkoda tylko, że smutek gości w naszym domu.
— Jest kto chory? — zapytałem.
— Mój wuj odrzekła.
— Leży w drugiej izbie, i zapewne zauważył pan...
Kilka razy istotnie uszu moich doszły ciężkie westchnienia i jęki chorego w trakcie opowiadania mego o przebytych przygodach.
— Czy ciężko chory?
— O, bardzo ciężko. Trapi go nietylko choroba ciała, ale i choroba duszy — odrzekła. — O wyzdrowieniu zaś niema i mowy; katastrofa nastąpi prawdopodobnie w przeciągu kilku dni. Co jednak najgorsze, to moralne jego cierpienie, wskutek którego nieszczęśliwy nie chce nawet słyszeć o pokarmie, ani o lekach.
— To nieszczęście. Utracił zapewnie wiarę?
— Nie sądzę, ale, o ile mi się zdaje, coś go okropnie gnębi... może nawet jakieś przewinienie, którego ciężar pragnąłby usunąć ze swego sumienia przed śmiercią, a brak mu ku temu odwagi. Przebywał długie lata w górach na Zachodzie, ale czem się właściwie trudnił, nie wiemy. Wspominał tylko, że zajęty był jakiemiś poszukiwaniami szczątków zwierząt przedpotopowych, pozostających w ziemi, przyczem dorobił się pewnej kwoty i zakupił z nami do spółki to rancho. Zanim zachorował, przebywał prawie zawsze w Kordylierach, a do nas zaglądał zaledwie na kilka tygodni