dla wypoczynku. Ostatni raz przybył tu przed dwoma miesiącami, a był tak wyczerpany na siłach i zbiedzony, żeśmy się aż przelękli. Od tej chwili leży chory i za życia już robi wrażenie trupa, a bezustannie gnębi go przeczucie, że wkrótce umrze.
— W takim razie powinniście państwo przedsięwziąć starania, aby uspokić jego sumienie. Od tego przecie zawisło jego życie w wieczności.
— Masz pan słuszność — wtrącił brat Hilario, ściskając mi rękę.
Nagle rozmowa nasza przerwana została dzikimi wrzaskami, które się w tej chwili rozległy na zewnątrz domostwa.
Ranchero[1] chwycił z kolka strzelbę i chciał z nią wybiedz z chaty, gdy brat Hilario powstrzymał go:
— Daj pan spokój! obejdziemy się bez broni... Przypuszczam, że nietrudno mi będzie uporać się z tymi ludźmi. Sennor możesz wyjść do nich razem z nami.
Wyszliśmy na dziedziniec. Wierzchowca mego już tu nie było, i dowiedziałem się, że peon zaprowadził go na drugą stronę domu, gdzie znajdowało się obszerne kaktusowe ogrodzenie dla koni.
Bolarze bili z zewnątrz w bramę i domagali się, by ich wpuścić do środka. Brat Hilario otworzył okienko, a major piorunującym głosem krzyczał:
— Do dyabła! Jak długo będziemy tu czekali? Zastrzeżone pół godziny już dawno upłynęło!
— Jeżeli nie macie czasu na czekanie, to sobie jedźcie z Bogiem.
— Owszem, pojedziemy, ale dopiero wówczas, gdy wyjdzie tu do nas cudzoziemiec.
— Ba, ale my go wam nie wydamy.
— Troszczyłbyś się, sługo Boży, raczej o sprawy duchowe, zamiast wtrącać się w nieswoje rzeczy. Muszę wracać do swego garnizonu i nie mam czasu wystawać tu godzinami.
- ↑ Właściciel rancha czyli zagrody.