Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/216

Ta strona została skorygowana.
—   202   —

— Któż was trzyma? Jedźcie sobie, gdzie wam nakazuje obowiązek... Odczepiwszy się od nas, sprawicie nam prawdziwą przyjemność.
— Pojedziemy natychmiast, ale dawajcie tu cudzoziemca!
— Nie, sennor, tego nie uczynię.
— Nie? A no, zobaczymy. Daję wam pięć minut czasu do namysłu, i jeżeli nie wydacie nam zbiega, zabierzemy go sobie sami.
— Drogoby to was kosztowało!
— Oho! Zdaje ci się, mnichu, że skoro ty go bronisz, jest on już bezpieczny. Nie łudź się zbytecznie, bo mi twoja godność zakonna jest zupełnie obojętną, i nie zawahamy się postąpić sobie z twoją wieIebnością tak samo, jak z naszym zbiegiem.
— A no, proszę! spróbuj sennor! Daję ku temu sposobność!
Przy tych słowach brat Hilario zamknął okienko, odsunął rygle i rozwarł bramę naoścież. A ciężkie wrota pod ręką jego poruszyły się, jak kartki papieru. Teraz znaleźliśmy się wobec bolarzy oko w oko. Nie ruszyli jednak ku nam, z niezdecydowaniem patrząc na brata Hilaria i na mnie. Wówczas major zawołał do podkomendnych:
— Macie! tam stoi ten pies, który oberwał mi połę z kieszenią! Weźcie mi go!
To grubijańskie odezwanie dziwnem mi się wydało wobec dotychczasowego zachowania się względem mnie majora, który tak niedawno usiłował nadać sobie pozory człowieka uprzejmego i dobrze wychowanego, choć miał mię w swej mocy. Teraz stał się nagle nieokiełznanym furyatem. Wydobył z za pasa pistolet, ten sam, który rzuciłem był w trawę za rzeką, i ruszył ku nam, a za nim bolarze. Lecz brat Hilario, zastąpiwszy mu drogę w bramie, krzyknął gromko:
— Precz!
Bolarze zatrzymali się, major jednak usiłował mimo mnicha przedostać się na dziedziniec.