Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—   210   —

ców rancha, jako też obydwóch podróżnych, którzy byli waszymi jeńcami. Przyrzekniesz pan to pod przysięgą?
Major skinął głową na znak, że się zgadza.
— A więc otwieram bramę — rzekł mnich i odsunął rygle, a otwarłszy oba skrzydła wrót, stanął wśród nich.
Bolarze siedzieli na trawie opodal, a wśród nich leżał Monteso. Na widok ich Cadera uśmiechnął się ironicznie, ja zaś, spostrzegłszy to, zbliżyłem się ku niemu, by mieć go na oku.
I okazało się, że nie można było dowierzać mu, gdyż, widząc przed sobą otwartą drogę, skoczył w okamgnieniu ku wyjściu, chcąc zbiedz. Omylił się jednak w swem obliczeniu, gdyż w jednej sekundzie chwyciłem go za kołnierz i rzuciłem nim o ziemię, aż jęknęła.
— Na pomoc! do mnie, ludzie! — krzyknął na swoich.
Ruszyli się natychmiast na ratunek swemu dowódcy, ale zakonnik w jednej chwili powstrzymał ich w zapędzie:
— Zostaniecie tam! — rozkazał groźnie.
Napastnicy stanęli, jakby ich jakaś magiczna siła przygwoździła do ziemi. Tajemniczą tą siłą był wzrok mnicha, paraliżujący przeciwników, jak iskra elektryczna.
— Zdrajco! kłamco! — zwrócił się mnich do majora. — Mienisz się oficerem, a brak ci poczucia honoru! Cóż znaczy słowo twoje, skoro je łamiesz zdradziecko? Powinienem ci za to wygarbować skórę, i dziękuj okolicznościom, że nie mam na to czasu! Czy wydasz nam Montesa? decyduj się natychmiast!
— Wydam — wycedził przez zęby; — ale mię puśćcie!
— O, nie! — rzekłem, przyciskając mu piersi kolanami. — Najpierw wydaj pan rozkaz!
— Ha, no, niech go tu przyprowadzą...
Zmusiłem bandytę, aby rozkaz ten powtórzył głośno, tak, by go posłyszeli bolarze, a w chwilę później Monteso był już między nami.