Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/225

Ta strona została skorygowana.
—   211   —

— Teraz puśćcie mię, skoro spełniłem warunek! — stękał bandyta, oddychając z ciężkością pod mem kolanem.
— Owszem, uczynimy to, ale wprzód powtórz raz jeszcze oficerskie przyrzeczenie, że oddalisz się natychmiast i nie przedsięweźmiesz względem nas żadnych nieprzyjaznych kroków.
— Dobrze, daję na to słowo honoru, że opuszczę tę okolicę zaraz i nic przeciw wam nie przedsięwezmę.
— Aha, jeszcze jedno. Proszę zwrócić konia yerbaterowi.
— Weźcie go sobie, ale prędko, bo mi się śpieszy.
Monteso poszedł i po chwili przyprowadził swego wierzchowca, poczem puściłem majora na wolność. Wyrwał się, jak ptak z klatki, i wskoczywszy szybko na siodło, natychmiast odjechał ze swymi ludźmi.
Mnich był o tyle przezorny, że wysłał za nimi potajemnie jednego z gauchów dla przekonania się, czy istotnie odjechali zupełnie i czy nie zechcą zagrodzić nam drogi, gdy będziemy wracali do estancyi yerbatera.
Po niejakimś czasie gaucho wrócił i oznajmił nam, że banda przeprawiła się na tamtą stronę rzeki, co świadczyło, iż zrezygnowała z prześladowania nas nanowo.
Przez cały ten czas ranchera wyglądała wprawdzie przez okno z poza firanki na dziedziniec, dosyć zaniepokojona, ale, pomimo to, gdyśmy weszli do izby, znaleźliśmy suto zastawiony na nasze przyjęcie stół. A byliśmy głodni, jak wilki, więc nie daliśmy się wiele prosić. Podczas posiłku rozmowa toczyła się oczywiście na temat całej tej przygody. Monteso z najwyższem oburzeniem opowiadał, w jaki sposób uciekł i jak go ponownie schwytano. Nóż, który mu rzuciłem, był dla niego ratunkiem. Dosiadłszy konia, pędził co tchu i byłby niewątpliwie uszedł, gdyby nie przypadek. Oto koń jego, potknąwszy się na kretowisku, padł na ziemię, i zanim Monteso zdążył poprawić siodło, żołnierze dopędzili go i schwytali zapomocą bola.