Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/229

Ta strona została skorygowana.
—   215   —

— Tak, bezwarunkowo.
— I ja byłem tego samego zdania — rzekł smutno, opuszczając ręce. — Dlatego też ciężar, który mię gniecie, nie jest do usunięcia.
— Ba, ale czy pan przysiągł dobrowolnie?
— Nie, nie dobrowolnie!
— Zmuszono więc pana do tego! Jabym nigdy nie dał się zmusić do złożenia przysięgi.
— Nawet pod grozą śmierci?
— Tak, nawet, gdyby mi zagrożono zamordowaniem.
— I wolałby pan raczej umrzeć?
— Hm... na pytanie to trudno odpowiedzieć odrazu, bez namysłu. Trwoga przed śmiercią może bowiem być silniejsza, niż wola; zależy to od okoliczności... Co do mnie, w każdym razie wytężyłbym wszystkie siły w celu wydobycia się z podobnego położenia. Gdyby jednak wyjścia takiego nie było, to wymuszone na mnie pod grozą śmierci przyrzeczenie mogłoby mię obowiązywać tylko wówczas, gdyby nie sprzeciwiało się przykazaniom bożym i dobru bliźniego. Gdyby zaś przyrzeczenie moje miało osłaniać jaką zbrodnię, to oczywiście nie krępowałbym się niem wcale.
— Czy mówi pan to z przekonania?
— Tak, panie. Przysięga, zmuszająca mię do grzechu, jest właśnie sama grzechem, i to bynajmniej nie powszednim. Ktoby pod tym względem żywił wątpliwość, niech się poradzi spowiednika, a z pewnością uzyska od niego zwolnienie z takiej przysięgi.
— Pan mi niesie ulgę — westchnął chory z odcieniem uspokojenia. — Byłem świadkiem zbrodni... Złoczyńca napadł na mnie i zmusił do przysięgi, mocą której zobowiązałem się nawet na śmiertelnej pościeli nie zdradzić tajemnicy.
— Jakaż to była zbrodnia?
— Morderstwo. Pewien przewodnik zabił podróżnego w czasie przeprawy przez Kordyliery. Podróżnym tym był człowiek duchowny. Obaj przybywali z Peru.