Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/233

Ta strona została skorygowana.
—   219   —

Chory milczał przez czas dłuższy z przymkniętemi oczyma, rozmyślając najwidoczniej. Prawdopodobnie przywodził sobie na pamięć całe życie i obrachowywał się z sumieniem. Wreszcie otworzył oczy i ozwał się:
— Tak, masz pan słuszność. Poradzę się zakonnika. Proszę mi go przywołać.
Spełniłem natychmiast to życzenie, i brat Hilario wszedł niebawem do chorego, ja zaś pozostałem w pierwszej izbie.
Po upływie godziny, gdy zakonnik wyszedł ze świetlicy, zauważyłem na jego poważnej twarzy coś, jakby przebłysk radości. Podał mi rękę, mówiąc: — Prosił o księdza, i trzeba natychmiast posłać do Montevideo. Najważniejszem jednak jest to, że chory już się nie trwoży. Oświadczył mi, że pragnąłby zobaczyć się jeszcze dzisiaj z panem, i prosił, abyś go pan odwiedził.
— Ależ my musimy zaraz wracać do estancyi — wtrącił Monteso.
— No, możecie zostać tu jeszcze — odparł ranchero, — bo przecie rozporządzacie własnym czasem.
I wyszedłszy na dziedziniec, wydał rozkaz jednemu z gauchów, aby pojechał po księdza.
Na prośbę gospodyni i braciszka obiecałem po zostać do jutra. Monteso jednak nie dał się namówić. Zresztą nie dziwiłem się jego pragnieniu powrotu do domu, gdyż niewątpliwie zaniepokojono się już o niego. Ze względu jednak na mogące go spotkać w drodze niebezpieczeństwo, ostrzegłem go:
— Lepiejby pan zrobił, zostając tutaj. Nie wierzę bolarzom, i może spotkać pana z ich strony przykra niespodzianka.
— O, przecie są oni już daleko, więc niema powodu obawiać się ich teraz.
— A jednak radziłbym, abyś pan poprosił gospodarza o kilku parobków, jako eskortę aż do miejsca, gdzieby pan był istotnie bezpieczny.
— To niepotrzebne. Zresztą słońce wnet zajdzie,