Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/236

Ta strona została skorygowana.
—   222   —

— Pozwolę sobie zwrócić pańską uwagę, oczywiście nie obrażając pana, że pod tym względem porównanie pańskie jest przesadne.
— W takim razie załóżmy się, Teraz jest ciemno. Brat siedzi tu na ławce, a ja stanę za bramą. Mamy taką ciszę, że najmniejszy szelest nie może ujść uwagi. Mimo to, ja przyjdę i usiądę obok, a brat wcale tego nie zauważy.
— Zadziwiasz mię, sennor, i uszom swoim wierzyć nie chcę...
— Poznasz mię, wielebny bracie, bliżej, gdy będziemy razem podróżowali, i przyznasz wówczas, że nie przesadzam.
— W jaki jednak sposób możesz pan przedostać się tu z za bramy, skoro zamknięta?
— Poradzę sobie przy pomocy lassa.
— Hm, to możliwe, ale chyba tylko przy pomocy lassa.
— Umiem przeleźć nawet przez kaktusy, bez względu na to, czy rosną bezładnie, czy też stanowią żywopłoty. Wystarczy mi do tego nóż.
— W takim razie niebezpieczny z pana człowiek; masz pan niepospolite zdolności na włamywacza. Pomimo to jednak wątpię, abyś pan mógł przedostać się tu przez ten mur, nie zauważony przeze mnie.
— Może więc spróbujemy?
— Po co, skoro z góry wiem, że się to panu nie uda. Niepodobna, abym nie usłyszał odgłosu pańskich kroków, bo zdradzą pana te olbrzymie buty.
— Więc przekonam pana. Wprawdzie nie mamy jeszcze egipskich ciemności, ale zmrok zapadł już na dobre. Oddalę się aż w tamten kąt z prawej strony, a dobrodziej położy swój kapelusz na tem miejscu, gdzie ja teraz siedzę. Kapelusz ten, jeżeli go, rozumie się, wielebny brat nie będzie przytrzymywał ręką, ukradnę mu z przed nosa.
— Dobrze.