Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/241

Ta strona została skorygowana.
—   227   —

lako z prostego kierunku, i dzięki temu, drogę tę odbyliśmy w dwu godzinach.
Oddawszy konie peonom, udaliśmy się do domu estancyera, gdzie nas powitał dosyć chłodno jakiś człowiek, z którego rysów domyśliłem się odrazu, że jest bratem mego znajomego yerbatera.
— Witam panów — ozwał się, obrzucając nas badawczem spojrzeniem.
— Sądząc z tego skórzanego ubioru, przypuszczam, że jest pan owym europejczykiem, który wczoraj wyjechał z moim bratem.
— Tak jest — odrzekłem. — A towarzysz mój nazywa się Hilario. Czy zastaliśmy brata?
— Jakto? — zapytał zdziwiony. — Przecie pojechał on z panem. Wróciłem do domu wczoraj wieczorem, a dowiedziawszy się od żony, żeście wyjechali rano i nie wrócili, zaniepokoiłem się ogromnie.
— Ależ brat pański jeszcze wczoraj wybrał się do domu z rancha Bürgli.
— Nie widzieliśmy go wcale... — rzekł zaniepokojony. — Może spotkało go w drodze jakie nieszczęście...
— Niestety, i ja tak przypuszczam. Być może, iż schwytali go poraz wtóry bolarze — odrzekłem z uczuciem troski.
— Bolarze? Tak, opowiadali mi moi parobcy, że widzieli oddział jeźdźców, który przegalopował przez nasze pastwiska, jak wicher, i znikł.
— Istotnie. Opadli nas obu i wzięli do niewoli.
— Dios! Cóż to było?
— Wierzyć trudno, a jednak zaskoczyli nas tak z nienacka, że niemożliwą była jakakolwiek obrona... Zresztą było ich pięćdziesięciu, a nas tylko dwu.
— Hm! to mię bardzo niepokoi, sennor. Pojmano więc pana i mego brata? Ale co się z nim stać mogło teraz? Proszę wejść do pokoju. Żona moja i córka są ogromnie stroskane. Opowie pan nam, jak to było... Widocznie bandyci czyhali na mnie, a schwytali sennora, i przeze mnie znalazłeś się pan w niebezpieczeństwie.