Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/242

Ta strona została skorygowana.
—   228   —

— O, przecie tu ani pan, ani brat pański nie jesteście winni, tylko w najgorszym razie ja sam. A właściwie trudno i mnie winić. Wprawdzie napad uplanowany był na mnie, ale bez żadnej z mej strony przyczyny; że zaś brat pański jechał ze mną, więc i jego spotkało nieszczęście.
Weszliśmy do pokoju, gdzie się znajdowały niewiasty. Smutne były i strapione z powodu zniknięcia yerbatera, że zaś pragnęły się dowiedzieć o okolicznościach, jakie towarzyszyły napadowi, więc opowiedziałem drobiazgowo całą naszą przygodę, poczem odbyliśmy naradę, co nam czynić wypada. Po długich roztrząsaniach przyszliśmy do wniosku, że mogą być co do losu Montesa dwa przypuszczenia: albo go poraz drugi schwytali bolarze, albo też zdarzył mu się w drodze inny jakiś nieszczęśliwy wypadek. Ja osobiście skłaniałem się do tego pierwszego wniosku, podczas, gdy brat Hilario obstawał przy drugim, twierdząc:
— Jeźdźcy przeprawili się przez rzekę i umknęli, co sił starczyło, w obawie przed wojskiem. Zresztą, gdyby byli mieli w dalszym ciągu złe względem nas zamiary, nie opuściliby tych stron; a przecie rzecz sprawdzona, że się oddalili za rzekę.
— Bynajmniej. Dla wprowadzenia nas w błąd udali oni tylko, że opuszczają nasze strony, a będąc pewni, żeśmy się im dali wyprowadzić w pole, zawrócili i urządzili zasadzkę na Montesa.
— Ależ mówił pan przed chwilą, że uwzięli się oni wyłącznie na pana; cóż im tedy przyjdzie z Montesa?
— Ba! Najniezawodniej przypuszczali, że obaj pojedziemy do estancyi, a spotkawszy tylko jego, musieli się choć tem zadowolnić.
— Czy mógłby mi pan opisać tych opryszków? — zapytał estancyero.
Gdy uczyniłem zadość jego żądaniu, zawołał podniecony:
— Cadera? rozumiem! To najniebezpieczniejszy opryszek argentyński, który już niejednokrotnie wpadał