Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/246

Ta strona została skorygowana.
—   232   —

— Słyszałem — odrzekł, uśmiechając się, — ale od ludzi, którzy go nigdy nie widzieli. Ci zaś, którzy go znają, nie mówiliby o nim... do niego samego...
— Dios! Czyżbym miał zaszczyt?
— Ależ tak! Jestem właśnie ten, o którym mowa.
— Co za szczęście! Jakże rad jestem z tego poznania wielebnego brata! Nie umiem wyrazić swej radości, że się brat do naszej wyprawy przyłączy.
— Wybieram się jednak z wami, sennor, wcale nie z chęci szukania walk lub przygód. Brat pański oraz ten cudzoziemiec postanowili udać się do Gran Chaco; ponieważ zaś i moje sprawy wymagają odwiedzenia tej krainy, więc będę im towarzyszył. Że zaś przyszły mój towarzysz podróży, brat pański, znalazł się w niebezpieczeństwie, więc obowiązkiem moim nieść mu pomoc, oczywiście taką, jaka licować będzie z moim stanem duchownym. Żadnego z jego nieprzyjaciół nie zabiję i nie splamię rąk krwią ludzką. Ale, jako obeznany dobrze z pustynią, mogę się wam przydać w tej wyprawie.
— Dziękuję z całego serca. Przyszło mi jednak na myśl, i musimy to wziąść pod uwagę, że brat mój mógł utknąć gdzieś w drodze z powodu jakiego wypadku; mógł naprzykład złamać nogę i leży gdzieś na stepie...
Słowa te przerwało wejście peona, który oznajmił gospodarzowi, że przybył do estancyi jakiś jeździec i chce się z nim rozmówić.
— Któż to jest? — spytał Monteso.
— Jeden z tych żołnierzy, którzy tu byli wczoraj z porucznikiem w celu zakupna koni.
— Przyprowadź go tu.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni. Major Cadera wysłał do nas posłańca! Ciekawa rzecz, w jakim celu...
— Nareszcie się dowiemy, jak sprawa stoi — rzekł estancyero. — Najgorszym stanem duszy jest niepewność.
— Byłbym panu bardzo obowiązany, gdybyś pozwolił mi rozmówić się z tym posłańcem — rzekłem.