go o nic, gdyż ma surowo zakazane mówić cośkolwiek. Nie wysyłaj też za nim pościgu, bo przez to pogorszyłbyś tylko całą sprawę.
Dopisek estancyera ołówkiem zawierał krótką wskazówkę dla nas: „Moje panie nie powinny nic wiedzieć o ujęciu José’a, gdyż wypadek ten przygnębiłby je do reszty.“ Aby więc list ten nie dostał się przypadkowo do rąk sennory, schowałem go do swojej kieszeni.
— Czy znaną jest panu treść pisma, któreś pan przywiózł? — zapytałem posłańca.
— Tak. Mam otrzymać dziesięć tysięcy bolivianos.
— Czy przybyłeś pan tutaj sam?
— Tak.
Owo „tak“ było powiedziane zaraz bezpośrednio po mojem pytaniu, a jednak byłem przekonany, że kłamie.
— To nieprawda! Jeszcze ktoś jest z panem!
— Nie, sennor.
— Proszę się nie wypierać, gdyż wiem o tem. Wysłano z panem jeszcze kogoś, ażeby w razie przytrzymania pana tutaj doniósł o tem bezzwłocznie majorowi.
— Ależ zapewniam pana, że przybyłem tu sam.
— Zobaczymy. A wiesz pan, na co sennorowi Monteso potrzebne są pieniądze?
— Nic o tem nie wiem.
— Znowu kłamstwo! Wiesz pan bardzo dobrze, że jest to okup. Dziwię się, że miałeś pan śmiałość przybyć w takiej sprawie aż tutaj. Wiesz pan, co go tu czeka?
— Wiem! bardzo życzliwe przyjęcie.
— A jeżeli się pan mylisz?
— Ha, wówczas nie chciałbym być w skórze yerbatera. Jeśli bowiem nie powrócę do oddziału w ściśle oznaczonym czasie z pieniędzmi, to kto wie, czy zobaczycie się już z nim w życiu... Wysłany wnet zostanie