Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/253

Ta strona została skorygowana.
—   239   —

— Najwyżej trzy godziny. Chyba, że nie zastałby sąsiada w domu...
— Hm... ostatecznie... Nie jest mi to wcale na rękę, ale cóż zrobić...
— Zostanie pan tutaj te parę godzin i odpocznie sobie.
— Dziękuję uprzejmie za gościnność, sennor. Nie chcę jednak państwu sprawiać kłopotu i wolę wyjechać, a po trzech godzinach wrócę.
— Ha! jeżeli pan nie łaskaw, to trudno. Ale, ale! Wystawi pan nam, rzecz prosta, pokwitowanie z otrzymanych pieniędzy.
— To ode mnie nie zależy.
— Ależ my nie możemy odstąpić od tego żądania! Jeżeli major nie dał panu gotowego już kwitu ze swym podpisem, to przynajmniej pan musi nas pokwitować z odbioru pieniędzy.
— I co panom z tego przyjdzie? Mogę przecie zmyślić nazwisko.
— No, no, nie wyglądasz pan na takiego, któryby postąpił w ten sposób.
— Bardzo mi to pochlebia, i widzę, że mam do czynienia z caballerem. Tem lepiej. Zaufanie będzie obustronne. A Dios!
Wyszedł. Ja zaś, ukrywszy się w oknie za firanką, śledziłem go, aż póki nie wyjechał za bramę, poczem zbiegłem na dół do ogrodu i, wdrapawszy się na mur, okalający estancyę, obserwowałem jeźdźca. Pogalopował prosto na wschód. Wróciłem prędko do swego pokoju, zabrałem strzelbę i kapelusz i wybiegłem.
W sieni spotkałem się z estancyerem, który mię zagadnął:
— No, i dokąd pojechał?
— Na wschód... ale wnet skręci w przeciwną stronę. Niech się pan nie gniewa, że go zapytam, czy umie pan dobrze jeździć konno?
— Ależ, sennor, czyż można pytać o to właściciela niezliczonej stadniny?