Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/254

Ta strona została skorygowana.
—   240   —

— Przypuszczam, że nadarzy się sposobność do stwierdzenia tego w praktyce, sennor. Czy umie pan w pełnym biegu trzymać się nachylony z boku konia? — Jak pan powiada? z boku? Nie; nie widziałem jeszcze nigdy czegoś podobnego.
— Ten sposób jazdy znany jest dobrze Indyanom Ameryki Północnej. Umieściwszy się podczas jazdy wzdłuż tułowia końskiego, można być niepostrzeżonym przez nieprzyjaciela, a przytem nawet w razie spostrzeżenia przez niego jest się ukrytym przed strzałami.
— Ba, ależ to bardzo łatwo spaść z konia!
— Otóż właśnie dla zabezpieczenia się przeciw temu potrzebne są dwa lassa. Uwiązuje się je na szyi konia i na tem polega cała sztuka jazdy. Przypuśćmy, że nieprzyjaciel znajduje się z prawej strony. Nie chcąc, aby nas zobaczył, musimy się umieścić po lewej stronie tułowia końskiego w ten sposób, że przechylamy się w tę stronę zupełnie, pozostawiając prawą nogę w strzemieniu, posuniętem w tył za siodło, rękoma zaś chwytamy się lassa, umocowanego do szyi, i możemy patrzyć popod szyję końską w prawo, lub nawet strzelać.
— Ba, ale w jaki sposób utrzymać nogę w strzemieniu? A nużby się wysunęła!
— Prawda, że wasze strzemiona są bardzo niepraktyczne, ale i one mają podwójne rzemienie, między które można wsadzić nogę i jako-tako utrzymać się. Takie ukrycie za tułowiem może złudzić nieprzyjaciela, zwłaszcza na dalszą metę, bo może mu się wydawać, że koń jest bez jeźdźca i pasie się wolno na stepie.
— Takiej jednak sztuki nie potrafię dokonać, sennor.
— Zobaczymy.
Wyszliśmy na dziedziniec, gdzie stały osiodłane już konie, i uwiązałem im lassa u szyi. Stał tu jeszcze ów koń, na którym przybyłem z rancha. Odwiązałem od siodła lornetkę, poczem wsiedliśmy na konie