Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/260

Ta strona została skorygowana.
—   244   —

— A może dadzą mu pieniądze, poczem będą go potajemnie ścigali?
Na te słowa estancyero szturchnął mię w bok, najwidoczniej zniecierpliwiony chęcią rzucenia się na drabów. Ja jednak uspokoiłem go znakiem, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się z ich rozmowy, a zwłaszcza, gdzie przebywa obecnie major. Wiadomość ta była dla nas bardzo pożądaną, bo, znając miejsce jego pobytu, oszczędzilibyśmy sobie długich poszukiwań.
Porucznik na ostatnie słowa swego towarzysza wyrażające przypuszczenie, że posłaniec ich może być ścigany, odparł:
— Oni tego nie uczynią. Zresztą nakazaliśmy surowo posłańcowi, by wracając obrał sobie przeciwny kierunek i zmylił w ten sposób pościg za sobą.
— Gdy zaś powróci tutaj — rzekł drugi, — rozdzielimy się umyślnie dla wprowadzenia ich znowu w błąd i zjedziemy się gdzieś dalej. Gdy ścigający znajdą trzy tropy, nie będą wiedzieli, za którym się udać.
— Głupiś! Mogą przecie udać się którymkolwiek śladem, aż trafią na miejsce, gdzie zjedziemy się znowu.
— Hm! o tem nie pomyślałem!
— Najlepiej byłoby, gdybyś nie zadawał sobie trudu z myśleniem, bo to się na nic przyda. Jedyna nasza nadzieja w szybkości koni. Trzeba będzie jechać całą noc. Na szczęście, niebawem z wieczora wzejdzie księżyc.
— Tak, ale i im również jasna noc będzie na rękę.
— Bynajmniej. Szukanie śladów kopyt końskich nawet przy świetle księżyca nie jest łatwe, należy więc nam skorzystać z pory nocnej i jak najprędzej dostać się do obozu, a gdy już się tam znajdziemy, będziemy mogli kpić sobie z pościgu. Wyjedziemy wprost na spotkanie ścigających drabów i przyjmiemy ich w odpowiedni sposób. Gdyby jednak schwytano nas przedtem, to...
— To i w takim razie nic nam nie zagraża.
— Jakto?