opowiadał obecnym o przebiegu wyprawy. Braciszek Hiiario, wysłuchawszy z uwagą jego sprawozdania, podał mi rękę i rzekł:
— Widzę, sennor, że będę miał bardzo cennego towarzysza podróży do Gran Chaco. We dwóch będąc, nie damy sobie nikomu w kaszę dmuchać. Co zamierzasz uczynić z tymi drabami?
— Przedewszystkiem ich i nasze konie trzeba zaprowadzić do corealu, ażeby oczekiwany lada chwila posłaniec nie zobaczył ich i nie domyślił się, co zaszło, bo mógłby nam ze strachu umknąć.
— To mu się nie uda — wtrącił Monteso. — Już ja tak zarządzę, żeby się stąd nie wydostał.
— Czy ma pan w estancyi jaką komórkę, gdzieby można ukryć jeńców?
— Znajdzie się schowek, i to dobrze nawet zabezpieczony. Czy jednak długo będę ich musiał trzymać u siebie?
— Dopóki się panu spodoba. Możesz pan oddać ich w ręce władzy choćby natychmiast.
— Ba, ale czy nie byłoby to dla nas ze szkodą?
— Na razie, o ile idzie jeszcze o naszych pojmanych, znajdujących się w ręku bandytów, może lepiej byłoby nie zaczynać z władzami. Sprawa rozniosłaby się szybko po całym kraju, i major, dowiedziawszy się o rezultacie swych zabiegów, umknąłby czemprędzej za granicę.
— Słusznie. Zatrzymam więc jeńców pod kluczem, dopóki nie wrócimy z wyprawy.
— To będzie najlepiej. Później odda pan ich w ręce władzy, lub też puści na cztery wiatry, aby się nie narażać na zemstę. W tej chwili jednak musimy przygotować wszystko do drogi, bo wybierzemy się natychmiast, skoro tylko wysłaniec będzie w naszem ręku. Bracie Hiiario, czy wiadomo wam, gdzie się znajduje półwysep Krokodyli?
— Niestety, nie wiem o nim; zdaje mi się, że znam dokładnie okolice nadrzeczne, ale podobnego
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/266
Ta strona została skorygowana.
— 250 —