Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/268

Ta strona została skorygowana.
—   252   —

— Wobec tego naprawdę nie wiem, co począć — rzekł wkońcu zakłopotany posłaniec.
— Ja, na pańskiem miejscu będąc — wtrąciłem dopiero teraz, — wiedziałbym, co mi czynić wypada: nie czyniłbym nic na swoje ryzyko, lecz wróciłbym do majora po dalsze instrukcye.
— To przewlekłoby sprawę i groziłoby jeńcom niebezpieczeństwem.
— Niestety, pozostaje panu ta jedna tylko droga. Zresztą... Peninsula del Crocodilo będzie dla pana miejscem o wiele przyjemniejszem, niż nasza estancya...
— Co pan mówi? — krzyknął zmieszany. — Skąd pan wie o miejscu pobytu majora?
— Ano, wiem... A skąd, nie potrzebuję się panu tłómaczyć.
— W takim razie major wcale się nie mylił, twierdząc, że jesteś pan dyabeł.
— Dziękuję bardzo za komplement. Niech więc pan pozdrowi ode mnie majora i ostrzeże go przed... Latorre’m.
— My... my przecie jesteśmy jego podwładni...
— Jesteście pachołkami Lopeza Jordana, chciałeś pan zapewne powiedzieć... Mój panie, między tymi dwoma ludźmi jest wielka różnica... przynajmniej taka, że Latorre jest biczem na bandy Jordana; wysłał właśnie przeciw waszemu majorowi na wspomniany półwysep wcale pokaźny oddział wojska.
— No, no! niepotrzebne strachy! Sam dyabeł się nie dowie, gdzie ów półwysep leży... Niechże go sobie wojsko szuka do sądnego dnia! — rzekł drab niebacznie.
— Dyabeł możeby się nie dowiedział — rzekłem, — ale ja znam to miejsce.
— Ba, dowiedział się pan tego w zupełnie prosty sposób, mianowicie od Piotra Aynas’a. Możesz pan być jednak pewny, że ten czerwonoskóry nie zdradził tajemnicy przed Latorre’m.
— Piotr Aynas? — zapytał teraz żywo brat Hilario,