rzucając ku mnie porozumiewawcze spojrzenie. Znam go; to mój przyjaciel, i skoro go tylko odnajdę, powie mi on wszystko, czego zażądam.
Niewiele już jednak pozostało do dowiedzenia się, i mogłem wziąć draba w obroty.
— Widzisz pan, że my wiemy dosyć, a resztę, co było potrzeba, wypaplałeś nam sam, nie wiedząc, kiedy i jak...
— Jakto „wypaplałem“?...
— Mniejsza o to. Obiecałeś pan nam szczerość, a usłyszeliśmy z ust twoich same kłamstwa. Powiedziałeś pan naprzykład, że jesteś tu sam. Czyż nie tak?
— I powtarzam to jeszcze raz.
— Otóż kłamiesz jegomość nanowo. A ci dwaj towarzysze, co oczekują na pana tam, nad sadzawką, w zacisznej ustroni, pod krzakami mimozy?
— Co u licha! — wyjąkał zdumiony. — Pa... nno... pan naprawdę masz dyabła w sobie...
— Cieszy mię to bardzo, bo, jak panu wiadomo, dyabła nie ima się ani kula, ani nóż.
— Nóż?... — bąknął z głupią miną.
— Ano tak! naprzykład ten nóż, o którym wspominałeś pan przed półtora godziną porucznikowi. Obiecałeś pan przecie rzucić się na mnie niespodzianie, a zamordowawszy mię, skorzystać z popłochu i uciec.
Drab otworzył usta szeroko i stał oniemiały. Po chwili sięgnął ręką do pasa, ja zaś równocześnie wycelowałem do niego rewolwer i rzekłem:
— Zostaw nóż na miejscu, bo strzelam!
Zbladł i opuścił rękę bezwładnie, a braciszek Hilario, zaszedłszy draba z tyłu, znienacka wyrwał mu nóż z za pasa. Opryszek jednak, skorzystawszy z tego, że zakonnik opuścił swe stanowisko przy drzwiach, zawrócił się w mgnieniu oka, chcąc czmychnąć. Byłem jednak i na to przygotowany i, ująwszy go silną dłonią za kołnierz, rzekłem surowo:
— Zostać tu, bo zrobię użytek z broni!
A pociągnąwszy go ku oknu, dodałem:
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/269
Ta strona została skorygowana.
— 253 —