posiadłości Montesów. Było nas ośmiu: ja, estancyero, brat Hilario i pięciu yerbaterów, którzy postanowili za wszelką cenę wydobyć swego towarzysza z niewoli.
Droga nasza wiodła koło owego rancha, gdzie wczoraj znalazłem ocalenie. Postanowiliśmy wstąpić tam i wziąć udział w pogrzebie zmarłego wędrowca.
Poczciwy Bürgli, gdyśmy mu opowiedzieli o celu naszej wyprawy, przejęty najwyższem oburzeniem na niecnych opryszków, chciał się przyłączyć do naszego grona, ale nie zgodziliśmy się na to, bo niewieleby nam pomógł, a pozostawiając rancho bez opieki, mógłby je narazić na niebezpieczeństwo napadu.
Pogrzeb nieznajomego odbył się o zmroku przy asystencyi księdza, sprowadzonego z Montevideo, poczem odjechaliśmy, odprowadzeni przez ranchera aż za rzekę. Przeprawił on nas na drugą stronę we własnej łodzi, którą miał ukrytą w zaroślach. Obiecałem mu, że, jeżeli wyprawa nasza powiedzie się szczęśliwie, co zresztą nie było wcale pewne, gdyż zadanie nasze było połączone z wielu trudnościami, nie omieszkam wstąpić do niego, jadąc w te strony z powrotem.
Począwszy od Rio Negro, przewodniczył naszemu gronu brat Hilario. Mijaliśmy rancha, estancye, hacyendy i niewielkie wioski, których nazwy wysunęły mi się z pamięci. Że zaś Monteso wybrał dla yerbaterów najlepsze wierzchowce, a brat Hilario miał rumaka, dorównywającego memu gniadoszowi, więc pierwszej zaraz nocy ujechaliśmy spory kawał drogi. Rozumie się, na postojach, któreśmy urządzali od czasu do czasu, pamiętałem zawsze, aby wszystkie nasze konie były napojone, o co yerbaterowie najzupełniej nie dbali, twierdząc, że pieczołowitość moja jest przesadną, bo jeżeli który koń padnie, to go się zastąpi innym, gdyż jest ich dosyć w okolicy. Wytłómaczyłem im, że takie rozumowanie wcale nie jest „rozumne“ i nie zgadza się z uczuciami człowieka myślącego, bo koń jest jednem z najużyteczniejszych stworzeń bożych i nie na męczarnie, lecz na pielęgnowanie zasługuje.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/272
Ta strona została skorygowana.
— 256 —