— To jeszcze nie koniec — zakonkludował braciszek. — Trzeba przeszukać dobrze cały coreal, a może wpadniemy na jakie ślady.
Rozbiegliśmy się wokół; yerbaterowie na koniach, a my trzej pieszo zabraliśmy się do przeszukania wszystkich zakamarków tej siedziby ludzkiej. Niebawem yerbaterowie coś odkryli, i na ich okrzyki pobiegliśmy ku nim co tchu.
Oczom naszym przedstawił się niespodziany widok. Wśród kolczastych kaktusów leżeli, skrępowani lassami i prawie nie dający znaku życia, właściciel, jego żona i trzej gauchowie. Ani chwili nie zwlekając, postaraliśmy się o wodę, wydobywając całe jej wiadro z poblizkiej studni, urządzonej, jak na puszcie węgierskiej, z wysokim żurawiem. Okazało się to zbawiennem, bo jakkolwiek oboje starzy byli niezwykle wyczerpani, jednak, wprawdzie z trudnością, udało się nam ich docucić; gauchowie odzyskali świadomość dosyć szybko i, jęcząc, chcieli nam opowiadać o zajściu, aleśmy im nakazali milczenie i spokój w celu pokrzepienia się i przyjścia do siebie, gdyż przekonaliśmy się, że utracili siły nie z głodu lub pragnienia czy trwogi, lecz z zadanych im licznych i wcale ciężkich ran.
Oboje starzy właściciele rancha, ocuciwszy się wreszcie i spojrzawszy na pogorzelisko, ciężko i boleśnie westchnęli; gauchowie zaś, którzy przyszli już zupełnie do siebie, poczęli kląć drabów, którzy im wyrządzili tak straszną krzywdę.
— Nie przeklinajcie! — rzekł do nich braciszek, — bo to wam nic nie pomoże. Widocznie niedawno tu służycie, gdyż was nie znam i wy mnie również. Ale mię zna sennor i sennora. Oni wiedzą, że pomogę im w nieszczęściu, o ile tylko siły moje na to pozwolą.
— Jak tu pomóc, kiedy zaduża jest strata — zauważył jeden z gauchów. — Przecie całe mienie poszło z dymem, a trzodę i stadninę zabrali zbóje.
— Cóż to byli za jedni?
— Jakaś banda, podająca się za wojsko rządowe.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/274
Ta strona została skorygowana.
— 258 —