— My właśnie szukamy tych opryszków. W którą stronę podążyli?
— Pojechali stąd ku południowi.
— A kiedy się tu pojawili?
— Przedwczoraj w nocy. Rano spostrzegliśmy ich, biwakujących w pobliżu domu. Dowódca ich chciał zakupić u nas konie.
— Raczej ukraść, czy zrabować...
— No, tak; ale tego nie powiedział odrazu. Mieli ze sobą dwóch czy trzech jeńców związanych i strzegli ich pilnie, bo to podobno jacyś przestępcy polityczni...
— Kłamali.
— I nam się tak zdawało. Młody sennor żądał nawet uwolnienia nieszczęśliwych.
— Któż to jest ten młody sennor? — zapytał brat Hilario, — wasz panicz?
— Nie ten, lecz sennor José Monteso z estancyi Del Yerbatero. Powracał on z Santa Fé i nocował u nas.
— Tak, mój syn! — westchnął Monteso. — Ja właśnie jestem właścicielem pomienionej estancyi. Proszę nam opowiedzieć dokładnie, jak to było, bo my, dowiedziawszy się, że syn mój i brat znajdują się w niewoli u tych łotrów, wybraliśmy się właśnie, by ich z niej wydobyć.
— Ach, to dobrze sennor. Weźcie i nas ze sobą, abyśmy mogli odpłacić się zbrodniarzom za naszą krzywdę.
— Nie potrzeba. Musicie zostać tutaj i zaopiekować się sennorem i sennorą. Zresztą jesteście zasłabi, abyście mogli brać udział w pościgu.
— Więc dobrze; wy nas pomścicie.
— Owszem, ale opowiedzcie nam szczerą prawdę, jak się to wszystko stało. Czy znaliście mego syna?
— Powiedział nam zaraz po przybyciu, kim jest i dokąd dąży. Gdy wczesnym rankiem wybrał się w dalszą drogę, spotkał bandę opryszków, a wśród niej swego stryja; domagał się więc jego uwolnienia i oczywiście sam dostał się do niewoli.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/275
Ta strona została skorygowana.
— 259 —