Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/288

Ta strona została skorygowana.
—   270   —

To mówiąc, wysunęła się z chaty bez szelestu, jak nietoperz, i znikła w ciemnościach. Hilario zapuścił matę we drzwiach, by na zewnątrz nie było widać światła, ja zaś zauważyłem:
— Ta Daya nie należy jednak do istot, którym można zaufać.
— O, tak — odparł brat Hilario.— To coś jakby nie człowiek, a właściwie pół człowieka, pół dzikiego kota. Nęcą ją jednak świecidełka, i dlatego może być nam pomocną. Zna ona doskonale te bagniska i umie tak świetnie się skradać, że nawet mąż jej nie zauważy, choćby mu się przesunęła przed nosem. Pod tym względem dorównywa ona drapieżnym zwierzętom.
— Jestem ciekaw, czy zbóje są już tutaj.
— Rozumie się. Ów mężczyzna, o którym wspominała Daya, pochodzi najniezawodniej z ich bandy.
— A nużby to był kto inny?
— Nie zdaje mi się. Miał lancę, a te noszą tylko Indyanie i bolarze.
Zamilkliśmy, ja zaś począłem rozglądać się z ciekawością po chatce w nadziei znalezienia tu czegoś godnego uwagi. Nic jednak nie zauważyłem.
Po upływie kwadransa Indyanka wróciła i, wetknąwszy głowę przez matę, rzekła:
— Dawaj guzik!
— E, nie tak łatwo. Najpierw musisz zasłużyć sobie na to. Cóżeś widziała?
— Nic.
— No, to chyba oślepłaś!
— Daya nie jest ślepa; Daya widzi nawet w nocy.
— Albo kłamiesz!
— Daya wobec świętego człowieka nie kłamie, bo on jest dobry.
— A może chcesz nas wprowadzić umyślnie w błąd?
— Nie, bo nie dostałabym guzika.
— No, dobrze; wierzę ci. Masz guzik, ale musisz nas teraz zaprowadzić na półwysep.