Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/290

Ta strona została skorygowana.
—   272   —

być spokojny o swe rzeczy; zapewniam pana. Dla tej kobiety więcej wart jeden guzik, otrzymany ode mnie niż całe pańskie mienie.
W tej chwili posłyszeliśmy stłumione odgłosy kopyt końskich, co się powtórzyło tyle razy, ile było koni, gdyż Indyanka wprowadzała je do kryjówki po jednemu. Następnie wywołała nas z chaty i poprowadziła wązką, zygzakowatą ścieżyną w stronę rzeki. Ścieżyny tej nie znaleźlibyśmy sami nawet w biały dzień.
Nie dowierzając Indyance, miałem w pogotowiu rewolwer. Rzecz prosta — nigdybym nie strzelał do tego dzikiego, nędznego stworzenia, lecz chodziło mi o zabezpieczenie się przed tymi, którzyby nawinęli się nam przed oczy i zachowali się względem nas nieprzyjaznie.
Indyanka zaprowadziła nas przez zarośla, trzciny i sitowia na brzeg niewielkiej zatoki rzecznej i szepnęła:
— Tu!
— Ależ to nie jest wcale półwysep — odrzekł również szeptem Hilario.
— Owszem, to jest Peninsula del Crocodilo. Po lewej ręce jest wązki ląd, a za tym lądem znów woda, więc ląd ten jest półwyspem.
— I nazywa się Peninsula del Crocodilo? nie mylisz się, Daya?
— Nie mylę się. Daya wie, że to jest Peninsula del Crocodilo, i Piotr wie, a więcej nikt.
— Nieprawda! wie o tem jeszcze ktoś.
— Daya i Piotr nie zdradzą tego nikomu i wiedzą, dlaczego.
— No, dlaczego?
— Daya nie powie.
— Nawet, gdybym dał jeszcze jeden guzik?
— Tak, nawet za guzik nie powiem.
— Dlaczego? Mam tu w kieszeni bardzo piękne guziki, jakich jeszcze nigdy w życiu nie widziałaś...
— Piotr mi zabronił.
— Jeżeli tak, to nie nalegam; winnaś mężowi posłuszeństwo. Czy jednak w istocie niema tu nikogo?