Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/293

Ta strona została skorygowana.
—   275   —

Względna jasność pozwoliła nam baczniej rozejrzeć się w położeniu. Po przeciwnej stronie rzeki widniały nad wodą liczne drobne wysepki, przez co koryto jej zwężało się tu znacznie; po naszej stronie wrzynający się w rzekę półwysep jeszcze bardziej ją zwężał, wobec czego można było wnioskować, że prąd wody w tem miejscu jest niezwykle silny i uniemożliwiający przeprawę nawet dla koni.
Siedząc w trzcinie, wygniecionej dosyć szeroko, mieliśmy przed sobą zatokę, po lewej ręce półwysep, a po prawej łagodnie wznoszący się brzeg. Poza nami był gęsty i wysoki las.
Zbyt długie i nużące wyczekiwanie zniecierpliwiło nas, i przyszedłem do wniosku, żeśmy się ulokowali w niewłaściwem miejscu. Tego samego zdania był i brat Hilario, bo po długotrwałem milczeniu mruknął:
— Gdyby nie pewność, że Daya powiedziała mi prawdę, gotówbym uwierzyć, że to nie jest półwysep Krokodyli. Nie mam zaufania do tego miejsca.
— I ja również — rzekłem.
— Dlaczego?
— Trudno określić podobne uczucie; jest ono identyczne z owem pierwszem wrażeniem na widok jakiejś twarzy, która nam się nie podoba, budząc w nas niechęć z niewytłómaczonej przyczyny.
— Tak. To ustronie budzi i we mnie jakąś odrazę.
— A przytem niedogodne jest do naszych celów. Ani tu podkraść się którędy, ani jak napaść, ani ukryć się gdziekolwiek...
— Dlatego też wyniesiemy się stąd i poszukamy sobie odpowiedniejszego punktu oparcia.
— I uczyńmy to jak najprędzej, bo gdyby bandyci przybyli zaraz, spostrzegliby nas natychmiast. Jedyną dla nas kryjówką byłaby gęstwina drzew. Wszakże skierują się oni przedewszystkiem tutaj, a wówczas my, nie mogąc tego miejsca należycie wyzyskać w celach napaści, wpadniemy sami w ich ręce.
— Cóż więc czynić?