Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/295

Ta strona została skorygowana.
—   277   —

łudniu drzewo jest bardzo drogie, więc przedsiębiorcy robią na spławie jego znakomite interesy.
— Taka tratwa byłaby dla tych bandytów najlepszym i jedynym środkiem do przeprawienia żywego swego łupu przez rzekę.
— Ba, ale skąd ją wezmą? czy flisacy zechcą im jej pożyczyć?
— Za pieniądze... a nawet pod przymusem. Tratwa przecie zależna jest od prądu rzeki, i gdy prąd zbliży ją do brzegu, nietrudno będzie bolarzom zmusić flisaków do posłuszeństwa pod grozą karabinów. Gdyby zresztą draby nie potrafili sobie poradzić w tym wypadku, musiałbym ich uważać za wielkich niedołęgów.
Zaledwie dokończyłem tych słów, gdy nagle o pierś moją uderzyła strzała i opadła mi na kolana. Wziąłem ją do ręki i, ku wielkiemu przerażeniu swemu, stwierdziłem, że jest zupełnie taka, jakie widziałem w chacie Indyanina.
— Co się panu stało? — zapytał estancyero, spostrzegłszy przestrach na mej twarzy.
— Kładźcie się wszyscy natychmiast na ziemię! — rozkazałem, — natychmiast!
I przyległem twarzą do ziemi, towarzysze zaś moi poszli za moim przykładem.
— Co to było? — pytał szeptem brat Hilario.
— Ktoś do nas strzelił.
— Nie słyszałem.
— Oczywiście, bo strzały słyszeć nie można.
— Dios! Strzała? może zatruta?... gdzie?
— Proszę zobaczyć! — odrzekłem, podając mu grot indyjski.
— Cielo mio! — szepnął przerażony. — Czy trafiła pana?
— Trafiła, ale nic mi nie będzie, bo utknęła w skórzanej kurtce.
— Czy jest pan pewien, że nie zadrasnęła ciała?
— Jestem o to spokojny, bo mam na sobie podwójne ubranie z wyprawionej na sposób indyjski skóry, i stanowi ono niejako pancerz przed strzałami.