Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/296

Ta strona została skorygowana.
—   278   —

— Co za szczęście! Gdyby nie to, byłbyś pan w tej chwili już nie żył. Muszę zaraz zapobiedz dalszej strzelaninie.
— Czy zechcą jednak usłuchać pana?
— To strzelał nie kto inny, jak tylko Piotr Aynas; poznaję to po strzale. Zaraz mu tego zakażę. Niebezpieczny człowiek! Nie przypuszczałem, aby był skory strzelać do ludzi, którzy mu nic złego nie zrobili. Gdyby był trafił w kogo innego, byłaby śmierć.
Rzekłszy to, włożył palec do ust i gwizdnął przytłumionym głosem, naśladując dżdżownika.
— To hasło? — zapytałem.
— Tak. Teraz wie już, że strzelał do przyjaciół. Wszyscy jego znajomi znają to hasło. Gdy go nie zastaną w domu, wówczas wołają w ten właśnie sposób.
— Sądzi brat dobrodziej, że Indyanin przybędzie tutaj?
— Niezawodnie. Przeląkł się zapewne, usłyszawszy moje gwizdnięcie, że uśmiercił kogoś z przyjaciół.
— Gdzieby się teraz ukrywał? — pytał estancyero.
— Oczywiście tu gdzieś, od strony otwartej. Zobaczył nas zapewne w świetle księżyca. Słuchajcie! Po przeciwnej stronie bagna rozległo się takie sam o gwizdnięcie, ale tak ciche, jakby ów ktoś gwiżdżący obawiał się, by go gdzieś dalej nie słyszano.
— lndyanin?
— Tak.
— Proszę mu odpowiedzieć również pocichu, bo zbóje są niedaleko.
— Skąd pan to przypuszcza?
— Stąd właśnie, że Indjanin gwizdnął tak cicho. Poznał przyjaciela i nie chce go zdradzić przed opryszkami.
— Istotnie słuszny wniosek.
— Niech brat gwizdnie stojąc, aby Indyanin mógł go odrazu poznać z odległości.
Braciszek wstał i gwizdnął przytłumionym głosem, poczem natychmiast spostrzegliśmy o pięćdziesiąt prze-