Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/297

Ta strona została skorygowana.
—   279   —

szło kroków przed nami wysuwającą się z cienia drzew postać.
Dobry to musiał być strzelec — pomyślałem, — skoro z takiej odległości strzała jego dosięgła swego celu.
— Idzie — rzekł braciszek. — Ciekawy jestem, co go spowodowało do słania nam śmiertelnych pocisków. Nie ma on zbrodniczych popędów i strzelał chyba tylko z czyjegoś nakazu... Choć i to nie zmniejsza jego winy w danym wypadku.
Między nami a Indyaninem znajdowało się bagno, które szybkim krokiem okrążył i stanął przed nami w pokornej, a mocno zakłopotanej postawie.
— Skąd ci to przyszło do głowy strzelać do ludzi, Petro? — zapytał surowo zakonnik.
— Nie wiedziałem, że to czcigodny brat — rzekł wylękniony.— Czy trafiłem?
— Tak.
— Dios! Jestem mordercą!
— Na szczęście, jeszcze nie, bo człowiek, w którego strzała trafiła, nosi skórzane ubranie...
— Skórzane ubranie? a więc jest to...
Zaciął się nagle.
— Coś chciał powiedzieć?
— Nic, już nic... Jestem mocno przelękniony.
Wiedziałem, co chciał powiedzieć i dlaczego się wstrzymał. Zafrapowała go wzmianka brata Hilaria o skórzanem mojem ubraniu. Wiedział już zatem coś o mnie, i to zapewne od bandytów, którzy prawdopodobnie znajdowali się w pobliżu. Nie przypuszczał zaś, że się znajduję w towarzystwie uwielbianego przez siebie zakonnika, że więc jestem niejako pod osłoną jego powagi.
Brat Hilario nie domyślił się przyczyny zalęknienia Indyanina, więc pytał:
— Jesteś przelękniony? Ale to wcale nie uratowałoby sennora, którego dosięgła twoja strzała. Piotrze, Piotrze! Ktoby się był spodziewał, że zdolny jesteś popełnić morderstwo!