Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/301

Ta strona została skorygowana.
—   281   —

— Może nie tu?... lepiej gdzieindziej... Tu niebezpiecznie.
Wywnioskowałem, że chciałby nas stąd usunąć ze względu na grożące nam od opryszków niebezpieczeństwo, ale usunąć tak, byśmy się tego nie domyślili.
— Nie, Piotrze! zostaniemy tutaj — odparł brat Hilario, nie domyślając się intencyi Indyanina.
— Znam miejsce o wiele dla was bezpieczniejsze — próbował namówić go Indyanin.
— Niepotrzeba; tu nam dobrze. Skąd wracasz?
— Z polowania.
— Nie kłam, Piotrze. Nie widzę zdobyczy... Zdarzyłoby ci się chyba poraz pierwszy w życiu, że wracasz do chaty z próżnemi rękoma.
— Upolowałem trochę, ale zostało tam... — i wskazał w stronę, skąd przybył.
— Tak? A dlaczego wyszedłeś z domu o tak późnej porze?
Słuchając tej indagacyi, pomyślałem sobie, że poczciwy zakonnik mógł być znakomitym członkiem zgromadzenia w klasztorze, a nawet doskonałym myśliwym, ale do prowadzenia śledztwa nie zdradzał najmniejszych zdolności, zwłaszcza w tym wypadku. Zanadto ufał Indyanom. Jakkolwiek Piotr Aynas nie żywił dla nas zamiarów nieprzyjaznych, o czem byłem święcie przekonany, ale też nie chciał zdradzić naszych przeciwników, z którymi był już w porozumieniu, zanim poznał bliżej okoliczności, łączące ich z naszą sprawą, — więc usiłował nas obałamucić, co mogło mu się udać z poczciwym braciszkiem, który formalnie kładł mu w usta gotowe odpowiedzi, ale nie udałoby się ze mną. Do tego lisa trzeba się było wziąć inaczej, więc postanowiłem wybadać go sam. Pociągnąłem więc nieznacznie brata Hilaria za rękaw, aby mi nie przeszkodził wziąć w swe obroty Indyanina, i wtrąciłem:
— Za pozwoleniem... może ja się tem zajmę.
— Bardzo chętnie — odparł zakonnik.