Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/302

Ta strona została skorygowana.
—   282   —

Indyanin jednak, spojrzawszy na mnie podejrzliwie, zaprotestował:
— Nie mogę się z tem zgodzić, abym miał dawać odpowiedzi obcemu mi człowiekowi.
Przy tych słowach spojrzał na mnie nieufnie, i na twarzy jego, oświetlonej promieniami księżyca, przewinął się wyraz przebiegłości. Od kilku minut obserwowałem go. Nie miał tak odrażającej powierzchowności, jak jego małżonka Daya. Zresztą nawet nie można go było porównywać z tamtym potworkiem. Był to mężczyzna wzrostu średniego, barczysty i muskularny. Głowę miał krótko ostrzyżoną i nie nakrytą; plecy tylko i biodra okryte były jakimś łachmanem; na nogach nie miał nic. Uzbrojenie jego składało się z noża, rury do wyrzucania strzał i kołczanu, wiszącego na sznurku u pasa.
Zrozumiałem, iż człowiek ten nie chciał wdawać się ze mną w rozmowę, będąc pewny, że go podejdę. Tembardziej utwierdziło mię to w przekonaniu, że jest on w porozumieniu z bolarzami, którzy niezawodnie ostrzegli go, aby się miał na baczności głównie przedemną.
— Czyżbyście mieli nieczyste sumienie, Petro Aynas, że się boicie mówić z obcymi ludźmi? — zapytałem.
— Gdybym miał sumienie nieczyste — odrzekł, — to obawiałbym się przedewszystkiem wielebnego brata, jako duchownego.
Ta odpowiedź dowodziła, że Indyanin był nietylko chytry, ale i dowcipny.
— Jeżeli więc nie obawiacie się mnie, co was skłaniać może do tego, że unikacie ze mną rozmowy? Nieufność ta budzić może jedynie wzajemną nieufność i podejrzenie...
— Jestem człowiekiem uczciwym.
— Dotychczas nie wątpiłem o tem. Gdzie wasza chata?
— Niedaleko stąd.
— Może więc pozwolicie, abyśmy u was zanocowali?