Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/304

Ta strona została skorygowana.
—   284   —

— Bardzo długo.
— Kiedy wyszliście z chaty?
— Raniutko.
— Ale od tego czasu byliście w domu kilka razy?
— Nie byłem wcale.
Tem zaprzeczeniem chciał poczciwiec wykazać swoje „alibi“ na wypadek, gdyby tego było potrzeba. Widocznie nie przypuszczał, że byliśmy już w jego chacie, a ponadto szczegół, że nie mieliśmy koni, mógł zwrócić jego uwagę.
— Nie wiadomo wam więc, kto był dzisiaj u was? — pytałem dalej.
— Nie. Dowiem się o tem po powrocie.
— Zależy mi bardzo, abym się dowiedział, czy byli dzisiaj w waszym domu ludzie, z którymi chcemy się spotkać.
— Zapytam Dayi i powiem wam o tem. A co to mają być za ludzie?
— Żołnierze.
— Nie było ich u mnie.
— A skądże wiecie o tem, skoro od rana niebyliście w domu?
— Wiem z góry, bo chatka moja jest tak ukryta, że znaleść ją bardzo trudno. Zresztą zapytam Dayi.
— Tak, tak, zapytajcie. Czy znane wam są nazwiska Monteso i Cadera?
— Nie. Ale dlaczego mię pan o to wszystko pyta?
— Na wiadomościach tych bardzo mi zależy. Alem się już dowiedział, co mi potrzeba, i tylko proszę mi odpowiedzieć na jedno jeszcze pytanie, a mianowicie, kto wam kazał strzelać do człowieka, który nosi skórzane ubranie?
— Nikt mi tego nie nakazał. Stało się to tylko wskutek pomyłki... Proszę mi wierzyć.
— Wierzę i nie mam do was żalu, żeście mię chcieli uśmiercić.
— Więcej nie ma pan nic do zapytania?
— Skończyłem.