— To wszystko kłamstwo.
— Chciał podstępnie wydać Uruguay w ręce Brazylii.
— Powtarzam ci, że to kłamstwo. Czyżbyś wierzył tym opryszkom więcej, aniżeli mnie?
— Nie mieli oni powodu mówić mi nieprawdę. Zresztą sam brat dobrodziej dał się podejść temu człowiekowi.
— Mylisz się. Cudzoziemca tego znam lepiej, niż ciebie. Zamierza on zwiedzić kraj i czas jakiś spędzić wśród Indyan. Jest im życzliwy i wiezie dla nich podarki. Okłamano cię bezczelnie, Piotrze Aynas. Ci właśnie, którzy tyle głupstw napletli tobie o nim, są zbójami i mordercami.
— Czy to być może?
— Wiesz przecie, Petro, że nie kłamię. Wszak są to wszystko jeźdźcy? nieprawdaż?
— Tak. Było ich około pięćdziesięciu i prowadzili z sobą dużo koni luzem.
— Otóż te właśnie konie zrabowali oni rancherowi, spaliwszy mu przedtem dom i całe mienie.
— To zbrodnia, wołająca o pomstę!
— Tak, mój drogi. Czy zbóje ci mieli ze sobą jeńców?
— Z początku mieli tylko dwóch, ale dzisiaj przyprowadzili więcej.
— Owóż ci dwaj pierwsi to brat i syn tego oto sennora, który siedzi koło mnie. Ujęto ich, by wymusić bardzo wysoką sumę okupu. Tego cudzoziemca zaś schwytali również i bez żadnego powodu chcieli rozstrzelać. A dokonaliby tej zbrodni, gdyby się im nie wywinął. Są to więc najpospolitsi złoczyńcy, i ścigamy tych łotrów, by wydrzeć z ich rąk nieszczęsnych jeńców.
— I brat czcigodny bierze udział w pościgu?
— Tak, Piotrze!
— Teraz cała sprawa przedstawia mi się inaczej. Wierzę, iż ten cudzoziemiec jest człowiekiem uczciwym
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/310
Ta strona została skorygowana.
— 290 —