Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/313

Ta strona została skorygowana.
—   293   —

w jakim celu ów obcy człowiek dopytywał przed tygodniem o flisaków?
— Tak, ale dowiedziałem się o tem dopiero dzisiaj.
— A przez ten cały czas nie zaszło tu nic ważniejszego?
— Nie. Dopiero dziś rano przybył znowu ów człowiek na koniu, tak zmęczonym, że biedna szkapa ledwie na nogach się trzymała. Puścił ją więc na paszę, a usiadłszy na brzegu rzeki, przypatrywał się tratwom i statkom, które przepływały tamtędy.
— Czy mówił wam co?
— Opowiadał, że Latorre wyśle wkrótce oddział konnicy, która w tem miejscu musi się przeprawić przez rzekę. Oddział ten prowadzi jakoby ze sobą bardzo ważnych jeńców. Prosił mię też, abym uczynił, co będę mógł, dla ułatwienia tej przeprawy i miał na oku całą okolicę ze względu na bezpieczeństwo wojska.
— I zgodziliście się na to?
— Nie zgodziłem się, bo mię to nic nie obchodziło. Zresztą byłem zmęczony i poszedłem do chaty odpocząć. Ale po południu przyszedł do mnie żołnierz z wezwaniem, abym się stawił przed majorem, który rozłożył obóz na półwyspie Aligatorów. Skoro tylko przybyłem, dał mi sztukę złota i polecił, bym uważał na okolicę, a w razie ukazania się tu jakich podejrzanych ludzi, miał ich na oku.
— A kto wam kazał strzelać do mnie?
— To nie major; kto inny wydał mi takie polecenie... Opowiadał mi, że jeden z jego ludzi podsłuchał jakichś włóczęgów, którzy mieli zamiar poszukiwać czegoś na półwyspie Krokodylim.
— Dlaczego jednak zależy wam na tem, aby przeszkodzić takim poszukiwaniom?
— Bo mi to pod pewnym względem nie na rękę.
— Ach, tak? macie co do tego półwyspu jakąś tajemnicę. Rzeka w tem miejscu stanowi granicę, i domyślam się, że jesteście przemytnikiem.
— Mógłbym odpowiedzieć tak lub nie, i nicby