— Hm, przebiegły człowiek z tego majora. Wyzyskał waszą nienawiść do Brazylii przeciw mojej osobie. Ale mówcie dalej.
— Chcąc przedewszystkiem uśmiercić pana, chwyciłem strzałę, a wsadziwszy ją do rury, wycelowałem w samą twarz, ale się przeliczyłem, bo strzała trafiła poniżej, w pierś pańską, i temu tylko zawdzięcza sennor ocalenie. Szczęście pańskie, że się tak stało.
— I wasze szczęście również, bo, zanimbym skonał, was byłaby trafiła moja kula.
— To byłoby niemożliwe, bo przecie sennor nie wiedział, gdzie jestem.
— Owszem. Popatrzcie na ten wązki krzak, który wystaje z trzciny.
— Widzę.
— Tam byłbym wycelował.
— Dios! Z za tego krzaka właśnie strzelałem.
— Wiem o tem; poznałem to z kierunku i świstu waszej strzały. Zresztą i bez tego widziałem was dobrze. Czekaliście chwilę, wypatrując, co się ze mną stanie.
— Istotnie. Widzę z tego wszystkiego, że przed panem trudno się ukryć i trudno cośkolwiek zataić! Pan jesteś strasznym człowiekiem!
— Czy major mówił wam co o mnie?
— Radził mi nadzwyczajną ostrożność przed panem i nazywał go dyabłem.
— Mówił tak, bo dałem mu ku temu powody. A więc nie żałujecie teraz, żeście mię nie uśmiercili?
— Och, to całe szczęście! Przestraszyłem się, słysząc potem znane mi gwizdnięcie, gdyż odrazu przyszło mi na myśl, że skoro z panem jest ktoś z moich znajomych, to oczywiście nie może pan być tym, za kogo go miałem.
— A więc między nami wszystko wyrównane, i teraz możemy przystąpić do rzeczy. Co to za ludzie, których major dzisiaj pojmał?
— Flisacy. Przybyli tu oni wczoraj pod wieczór na tratwie i zatrzymali się u brzegu, aby przeczekać
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/315
Ta strona została skorygowana.
— 295 —