tów? — zapytał Indyanin, a z oczu omal nie posypały mu się iskry.
— Tak, wypłacę wam nawet nie dziesięć, ale dwadzieścia dukatów.
— Ale pod warunkiem — wtrąciłem żywo, — że będziecie się ściśle stosowali do moich wskazówek.
— Zastosuję się, sennor, jak najskrupulatniej.
— Dobrze. Być może, iż wy właśnie odegracie główną rolę w całej tej sprawie i wówczas dostaniecie jeszcze coś na przyczynek. A teraz proszę mi powiedzieć, jak duży jest ów półwysep Aligatorów?
— Ma on szerokości ze dwieście kroków i tyleż długości.
— Czy pokryty lasem?
— Tak, same wysokopienne drzewa; krzaków niema, bo flisacy ciągle wykarczowują je, aby mieć wygodne miejsce na noclegi.
— Gdzie rozstawione są straże?
— U nasady półwyspu stoi czterech, co pięćdziesiąt kroków jeden od drugiego, a więc nikt nie mógłby się tam przedostać niepostrzeżenie... chyba moja Daya; ona potrafi przeczołgać się lepiej od węża.
— I ja to potrafię — odparłem. — Dlatego też sądzę, że...
— Pan umiałby tam się dostać? — przerwał mi Indyanin. — To niemożliwe! Nie uwierzę w to, dopóki nie zobaczę.
— Możesz być pewny, Piotrze, że ten sennor posiada więcej zdolności w tym kierunku, niż twoja Daya — potwierdził brat Hilario. — Wcale nam ona nie będzie potrzebna.
— Czy palą na półwyspie ognie? — pytałem dalej.
— Rozpalają dwa wielkie ogniska, przy których pieką mięso.
— Mięso ze skradzionych wołów. A gdzie umieszczeni są jeńcy?
— Poprzywiązywano ich do drzew, ale w sporej odległości jeden od drugiego, aby się porozumieć nie
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/317
Ta strona została skorygowana.
— 297 —