rządku, ani kolei. Popychania, grubijańskie żarty i przekleństwa jeszcze bardziej utwierdziły mię w przekonaniu, że z tem bezładnem stadem ludzkiem nie bardzo liczyć się trzeba. Dotarłem spiesznie do miejsca, gdzie leżeli jeńcy, i przeciąłem najbliższym dwom więzy, dając znak, by podążyli za mną. Trzeba było śpieszyć się, więc nie miałem nawet czasu spojrzeć im bliżej w twarze, i tylko po chwili, obejrzawszy się, spostrzegłem, że mają ze sobą karabiny; widocznie zabrali je z pod drzew tym strażnikom, którzy się oddalili do ogniska po swoje porcye mięsa.
— Heigh-day! Rue alagria! — szepnął za mną po angielsku i po hiszpańsku jeden z oswobodzonych. — To było znakomite! Widziałem, jak sennor zbliżałeś się do nas, i domyśliłem się odrazu, że jesteś naszym zbawcą. Przy tej sposobności zabraliśmy warcie karabiny. Dokąd idziemy, sir? Kto pan jesteś? Komu mamy być wdzięczni? Zaintrygował mię głos mówiącego, znany mi skądś, ale nie było czasu na gawędy, więc, odwróciwszy się, dałem znak ręką, aby się zachowywał cicho, i tylko zauważyłem, że miał na głowie kapelusz panamski z olbrzymiemi krysami, które pokrywały mu cieniem całe oblicze.
— Cicho teraz! Za mną, a prędko! — szepnąłem.
Dopadłszy do miejsca, gdzie leżał major, przeciąłem mu nożem więzy na nogach, a podniósłszy go z ziemi, pchnąłem naprzód przed siebie.
— Do dyabła! — zauważył ów w kapeluszu panamskim, — toż to generał tych drapichrustów! Niezły połów uczyniłeś, sir. Pomogę ci prowadzić tego draba.
— I chwycił majora pod ramię, podczas gdy ja ująłem go pod drugie. Pośpiech naglił, więc ponieśliśmy niemal draba w kierunku kryjówki, gdzie pozostawiłem towarzyszów. Spostrzegłszy nas trzech i nie poznawszy mię, boć przecie spodziewali się tylko mnie jednego, chwycili za broń. Ale dałem znak ręką i uspokoiłem słowami:
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/322
Ta strona została skorygowana.
— 302 —