Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/326

Ta strona została skorygowana.
—   306   —

— Co pan przez to rozumiesz? Czyżby się panu zdawało, że istotnie będziemy się liczyli z pańskiem zdaniem? Nie, majorze! pańskie słowa tyle nas obchodzą, co naprzyład szmer liści, albo rehotanie żab w bagnie.
— Sennor! jestem oficerem sztabowym z pod komendy Latorre’a!
— Tem gorzej dla pana, bo ja należę do najzagorzalszych przeciwników Latorre’a, a więc przyznawanie się pańskie do niego pogarsza jeszcze bardziej położenie, w jakiem się znalazłeś.
— Pomijając to, nie podoba mi się pański ton, w jakim do mnie przemawiasz, i pańskie obelżywe porównanie mię z żabami.
— Ależ ja się pana nie pytam, co się panu podoba, a co nie, i uczynię ze wszystkiem tak, jak mi będzie wygodniej.
— Proszę pamiętać, że w rękach moich ludzi znajdują się zakładnicy i że lada chwila może ich spotkać śmierć.
— Źle pan sobie to wyobrażasz. Ja jeden wziąłem pana do niewoli, a przy sposobności uwolniłem jeszcze dwóch jeńców pańskich. Czyżby więc trudniej mi było uwolnić jeszcze tamtych dwóch? Zobaczy pan, że i to potrafię. A zresztą są tu jeszcze oprócz mnie i inni ludzie, którzy również nie boją się pana i całej pańskiej bandy.
— Zażądasz pan zapewne wymiany?
— Być może, że zwrócę panu wolność za wydanie mi yerbatera i jego bratanka; ale możliwe też, że uwolnię ich sam, a panu, tytułem wynagrodzenia, dam kulę w łeb, na co moi towarzysze, jak sądzę, zgodzą się bardzo chętnie.
— No, nie mamy o co sprzeczać się przedwcześnie. Póki co będzie, zaznaczam, że niewolno panu rozporządzać się moimi pieniędzmi.
— Tak? więc to pańska własność? przyznajesz pan to wobec świadków?
— Przyznaję.