Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/327

Ta strona została skorygowana.
—   307   —

— Doskonale się składa, bo gdyby te pieniądze były własnością kogo innego, nie śmiałbym wynagradzać nimi krzywdy, wyrządzonej przez pana; że jednak są to pańskie pieniądze, mogę bez skrupułów wziąć z nich dwanaście tysięcy talarów i dać rancherowi, jak o odszkodowanie za spalony mu przez pana dom i inwentarz.
— Panie! to rabunek!
— Możesz pan nazwać to rabunkiem, nie sprzeczam się o to. Wyobraź więc sobie, że jestem złodziejem... ale uczciwym, pan zaś jesteś... nikczemnym podpalaczem i koniokradem. Abyś pan jednak wiedział, że jestem uczciwym złodziejem, zwrócę mu sześć tysięcy talarów. Nie zdobyłbyś się pan zapewne na taki po stępek... Ja zaś nie zdobyłbym się na to, aby kupować woły, rznąć je, pożerać ze swoimi ludźmi i potem nie płacić, jak również nie zdobyłbym się na chwytanie uczciwych ludzi poto, by następnie wymuszać za nich okup.
— Okup? Nie rozumiem. Ująłem yerbatera, bo razem z panem dopuścił się ciężkiej zbrodni. O żadnym okupie nie było tu mowy.
— Tak? Sądzisz pan zapewne, że posłaniec pański przybył do estancyi Del Yerbatero z żądaniem okupu już po naszem wyruszeniu w pościg za panem?
— Mój posłaniec? — zawołał, udając zdziwienie.
— Tak... i w dodatku porucznik z drugim żołnierzem.
— Byli w estancyi?
— No, no! nie udawaj pan, jakobyś nie wiedział o niczem, bo strasznie głupio wyglądasz przy tem. Oczywiście schwytaliśmy wszystkich trzech i zamknęliśmy pod silną strażą do czasu, aż zabierze ich sobie oddział wojska z Mercedes i przykładnie ukarze. W całym tym procesie nazwisko pańskie odegra główną rolę... ba, nietylko nazwisko, ale i osoba, gdyż mam chęć zaprosić pana w gościnę do estancyi Del Yerbatero... Potem odstawimy pana do Montevideo, gdzie będziesz