rady. Tysiące razy spuszczały one i podnosiły kotwicę, a w razie potrzeby zastępowały mi nieraz szablę i karabin. Niestety, w tym wypadku nie mogłem się niemi posłużyć; napad był zupełnie niespodziewany.
Zatkał sobie usta potężnym kęsem mięsiwa i umilkł. Turnerstick zaś zapytał mię:
— Podoba się panu ten zuch?
— Owszem. Musi być z niego tęgi marynarz i uczciwy człowiek.
— Istotnie. Ale opowiadaj pan, skąd się tu wziąłeś, co pan porabiałeś od czasu, gdyśmy się rozstali.
— O tem wszystkiem później, kapitanie. Obecnie ważniejszą dla nas rzeczą jest dowiedzieć się, w jaki sposób dostałeś się pan w łapy tym opryszkom.
— Całkiem poprostu. Tak samo, jak mój „The Wind“, wlazłem w tę mysią norę w Buenos Ayres, którą nazywają portem... Żabi staw!... Byłem w Bahii i otrzymałem ładunek do Buenos Ayres. Wyładowawszy się tam, chciałem wziąć nowy ładunek, że zaś słyszałem wiele o produktach stanu Rio Grande do Sul, które spławiają Uruguayem, jak naprzykład kosztowny materyał drzewny, herbata paragwajska, miedź, cynk i inne minerały oraz drogie kamienie, więc dla obejrzenia ich popłynąłem parowcem aż do Salto Grande. Tu zamówiłem towary i popłynąłem z powrotem do Buenos. Przyszła mi jednak ochota poznać lepiej okolice rzeki, więc wsiadłem ze swoim sternikiem na tratwę i pięć dni płynęliśmy na niej, jak muchy na liściu ogórka. Wreszcie dziś przed wieczorem zatrzymaliśmy się tutaj.
— I tu na was napadnięto?
— Well! Leżeliśmy w koje, to jest w budzie na tratwie, którą krajowcy nazywają cabanna, i najspokojniej w świecie paliliśmy cygara. Wtem na przednim pokładzie... chciałem powiedzieć: na przedniej części tratwy wszczęło się pogańskie widowisko. Wystawiłem nos z cabanny i, dostawszy porządnego „byka“, cofnąłem się. Był to bardzo grubijański postępek ze strony tych ludzi. Well! Potem przyczołgało się do nas kilku
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/329
Ta strona została skorygowana.
— 309 —