Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Kwota wprawdzie nie była wielka, ale dla biednego zbieracza maty mogła mieć wielkie znaczenie. Położenie tego człowieka wzbudziło we mnie coś w rodzaju litości, i aczkolwiek sam nie jestem bogaty, jednak postanowiłem podarować mu te pieniądze.
— Żartuje sennor? Co pana skłania ku temu?
— Co skłania? Ano radbym panu dopomóc w przykrej chwili.
— Z litości? chce mi pan dać jałmużnę?
— Nie, tylko zapomogę, a raczej pożyczkę. Uważam pana za caballera; jakżebym śmiał wobec tego bodaj pomyśleć o jałmużnie. Więc weźmie pan pożyczkę?
— Może... a może i nie. Zależy to od warunków. Czy mógłby mi je pan wyjawić?
— Otóż zapłaci mi pan trzy od sta. Wypowiedzenie roczne. Każdy z nas przy najbliższem spotkaniu ma prawo się wypowiedzieć, a od tej chwili za rok zwróci mi pan cały kapitał z procentem.
— A jeśli się nie zejdziemy nigdy?
— Wówczas zatrzyma pan pieniądze dla siebie, albo je wręczy uboższemu.
— Sennor, jesteś godnym człowiekiem — rzekł, ściskając mi rękę. — Przyjmę pożyczkę i jestem pewien, że będę mógł ją co do pesa oddać panu napowrót. Radbym tylko wiedzieć, kto jest i skąd pochodzi sennor, który okazał dla mnie tak bezinteresownie swą życzliwość.
Dałem mu kartę wizytową. Przeczytał ją i uśmiechnął się, a sięgnąwszy do bocznej kieszeni podartego swego kubraka, wyjął wcale przyzwoity portfel i wręczył mi swoją wizytówkę, na której było napisane:
Guia y Yerbatero“.
Był więc przewodnikiem podróżnych i hervaciarzem. Wiadomość dla mnie nie najgorsza.