drabów, którzy oświadczyli nam, że musimy tu zostać przez kilka dni. Odpowiedzieliśmy na to odmownie... bo co komu do tego, kiedy pojedziemy. Wówczas obrzucono nas grubijańskimi wyrazami. Nie chcieliśmy być dłużni odpowiedzi, więc poczołgaliśmy się za nimi, aby oddać im tego szturchańca, którym mnie obdarzono, i dodać co jeszcze do przyczynku. Ale... do stu dyabłów! myśmy myśleli, że jest ich pięciu, może dziesięciu, a tu, prosit, było przeszło pięćdziesięciu drabów! Nie zostawili nam czasu na przypatrzenie się szlachetnym swym obliczom, ale opadli nas z bolami i lassami, no, i po długiem szamotaniu wzięli nas. Przy tej sposobności jednak zaszczyciliśmy ich sporą dozą sińców i kułaków, sami zaś wyszliśmy z całą skórą. Skrępowano nas tylko, zawleczono na ląd i poprzywiązywano do pni. Bylibyśmy się tam na śmierć zanudzili, gdybyś pan nas nie uwolnił, za co wdzięczność moja, sir, nie będzie miała granic! Wprawdzie sytuacya nasza nie była niebezpieczna, ale dyabelnie przykra!
— A jak się ma sprawa z mieniem pańskiem? Obrabowano was?
— Nie, aczkolwiek mieli dobre chęci. Frick Turnerstick jednak nie jest tak głupi, aby sobie dał ogolić głowę pierwszemu-lepszemu wagabundzie. Nie pokazałem nic. W sakiewce miałem tylko kilka głupich papierów, które w tym kraju nazywają talarami; reszta schowana była, ale tak, że, gdybym nie wiedział, sambym nie znalazł. Talary oczywiście zabrano mi, i niech sobie za to kupią chleba... żebraki! Ale, sir! co będzie dalej? Ja wcale nie mam ochoty siedzieć godzinami w tem bagnie i dostać febry.
— Mam nadzieję, że, skoro dzień nastanie, udacie się w drogę.
— Czy tylko banda zechce uwolnić tratwę?
— Przypuszczam, że uwolni, a jeżeli nie zechce uczynić tego dobrowolnie, zmusimy ją do tego.
— Ach, tak. Ma pan przecie majora w ręku i może pan się z nim układać.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/330
Ta strona została skorygowana.
— 310 —