Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/334

Ta strona została skorygowana.
—   314   —

szczególniejszą nienawiść, podczas gdy do mnie nie mają żadnej urazy.
Mówił tak przekonywająco, że rad-nierad m usiałem się zgodzić na jego projekt, zwłaszcza, że go wszyscy moi towarzysze poparli.
— Ano, dobrze — rzekłem. — Brat pójdzie, ale i ja również.
— To byłoby największem głupstwem z naszej strony. Dwóch nas nie może narażać się odrazu.
— Ja też nie myślę iść razem, lecz zdaleka i niepostrzeżenie, by widzieć, co się dziać będzie.
— Skoro już pan tak chcesz, to muszę się zgodzić. Ale niewolno panu pod żadnym warunkiem wejść ze mną na półwysep. Ponadto niech pan weźmie ze sobą karabin.
— To właśnie byłoby nieprzezornością. Przecie karabin zawadzałby mi tylko w chwili skradania się. Wystarczą mi zupełnie rewolwery. Proszę także zabrać i swoje.
— Rozumie się, że je wezmę, aczkolwiek nie mam zamiaru strzelać do tych drabów. Jestem pewien, że już sam widok dwóch rewolwerów wzbudzi w nich należyty respekt. Do tego dodajmy moją powagę, jako duchownej osoby, i wreszcie opinię, jako „Brata Jaguara“, to wystarczy. Wiem z doświadczenia, że kto słyszał o mnie, ten nie poważy się podnieść na mnie ręki.
— Dlaczego?
— Ano, zobaczy to pan. Proszę uważać i nie obawiać się; nie uczynię panu nic złego.
Chwycił mię prawą ręką za bary i podniósł zwolna wysoko w górę, poczem z taką samą powolnością postawił na nogi.
— Do licha! — krzyknąłem. — Domyślałem się w braciszku siły, ale żeby ona była aż tak olbrzymia, o tem nie miałem wyobrażenia.
— Istotnie, sennor? — uśmiechnął się. — Owóż siły mojej boją się wszyscy. Niech mi pan wierzy, że