Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/335

Ta strona została skorygowana.
—   315   —

wśród znających mię niema tak niemądrego, któryby się na mnie porwał; zgniótłbym go na miazgę.
Na te słowa wstał ze swego miejsca Larsen i ozwał się do mnie dość poprawnym akcentem hiszpańskim:
— Powiada pan, że to siła olbrzymia? Chciałbym i ja coś pokazać. Podziwiał pan moje ręce, a teraz przekonam pana, co one potrafią.
Przy tych słowach zbiżył się do mnie i chwycił mię prawą ręką w ten sam sposób, jak poprzednio uczynił to brat Hilario, lewą zaś chwycił tego ostatniego, podniósł nas w górę równocześnie i trzymał tak w powietrzu przez chwilę, a postawiwszy na ziemi, rzekł:
— Szkoda, że mam tylko dwoje ramion, bo gdybym miał więcej, potrafiłbym w ten sposób podnieść w górę kilku najcięższych ludzi.
— Ależ, człowieku! — krzyknąłem zdumiony, — gotów jestem uwierzyć, że mam przed sobą sobowtór Goliata! Pan możesz domy rozwalać!
— Ee, najsłabszy człeczyna może to uczynić, gdy umiejętnie zabierze się do rzeczy.
— A z bronią umiesz się pan obchodzić?
— Głupstwo. Miałem z tem wiele do czynienia, włócząc się po indyach od portu do portu. Zresztą przekonacie się sami, jeśli weźmiecie mię z sobą na łąkę, którą krajowcy, niewiadomo z jakiego powodu, nazywają pampa.
Usiadł i przybrał taką minę, jakby wypowiedział coś epokowego. Był to również swojego rodzaju oryginał. Braciszek przyznał, że nierad mierzyłby się z nim, siłaczem, aczkolwiek często daje przewagę nie siła, lecz spryt i inteligencya.
Po tej próbie muskułów ja i brat Hilario opuściliśmy swych towarzyszów i udaliśmy się w kierunku półwyspu. Zakonnik szedł przodem, ja zaś o kilka kroków za nim.
Wkrótce brat Hilario natknął się na dwu bolarzy,