— Nie chcą ani słyszeć o tem.
— Jakież są ich żądania?
— Wydadzą obydwu Montesów tylko w zamian za majora i porucznika z jego dwoma towarzyszami.
— Ech, to byłaby zadługa sprawa.
— I ja tak myślę.
— Czy zagroził im brat, że jesteśmy zdecydowani odebrać życie jeńcom, będącym w naszem ręku, lub wydać ich władzy?
— Owszem, ale nie lękają się tego i twardo obstają przy swoich żądaniach.
— Nietrudne to do wytłómaczenia, bo szanse ich pod względem jeńców są prawie takie same, jak nasze. Tak jedna, jak i druga strona, nie może nic złego zrobić swym jeńcom, bo wywołałoby to wzajemną zemstę. Dlatego to zamierzam wykraść yerbatera i jego bratanka, a jeżeli mi się to uda, nasza sprawa będzie wygrana.
— Ale pan sam narazi się przytem na ogromne niebezpieczeństwo.
— Udało mi się raz, to może się udać i drugi raz. Brat teraz odprowadzi wysłańca na półwysep, bacząc jednak pilnie, by się nie zapuścić zbyt daleko, a ponadto musi kochany brat udać, że nie całkiem ufa przeciwnikom. Jestem pewien, że gdy się tam brat ukaże, zlecą się do niego natychmiast wszyscy bolarze, nie wyłączając warty, a wówczas ja będę miał wolną rękę do działania.
— Plan istotnie niezły, ale... niebezpieczeństwo, mimo to, nie usunięte.
— Odważnym sprzyja szczęście. Proszę iść z wysłańcem powoli i manewrować tak, aby odwrócić uwagę zbójów od miejsca, gdzie są jeńcy, ja zaś tymczasem postaram się tam przedostać.
— Czy ma pan zamiar uwolnić również flisaków?
— Jeżeli to będzie możliwe.
— Sześciu! Niech pan rozważy, ile na to potrzeba czasu!
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/338
Ta strona została skorygowana.
— 318 —