Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/344

Ta strona została skorygowana.
—   322   —

chustkę z oczu swego towarzysza i zbliżył się do obozujących. W tej chwili bolarze zauważyli go i tłumnie otoczyli kołem.
Przypuszczałem, że rozmowa z zakonnikiem nie potrwa więcej, niż kilka minut, więc musiałem się śpieszyć, by wykorzystać każdą niemal sekundę. Położyłem się tedy na piasku nadbrzeżnym i począłem się czołgać ostrożnie, jak wąż, w kierunku obozu. Byłem pewny, że mię nie dostrzegą, gdyż barwa mego ubrania niezbyt się różniła od koloru piasku.
Nagle od strony obozu doleciał mych uszu rozgwar, z czego się domyśliłem, że nie podobały się im moje warunki, przedstawione przez brata Hilaria. Wśród wielu głosów słyszałem przekleństwa nawet i grubijańskie wymysły. Krzyki te zwabiły wszystkich drabów dokoła zakonnika, i wkrótce ani jednego żołnierza w pobliżu jeńców nie było.
Skoczyłem w kilku susach przez otwartą przestrzeń na półwysep i skierowałem się ku miejscu, gdzie umieszczeni byli poprzednio. Nieszczęśliwi znajdowali się jeszcze tutaj; nie zawleczono ich na tratwę, gdyż z powodu zniknięcia majora wszelkie ich plany pozostały w zawieszeniu.
Obaj Montesowie przywiązani byli do pni drzew, niedaleko jeden od drugiego, flisacy zaś znajdowali się w pewnem oddaleniu i nie mogłem nawet marzyć o ratunku dla nich. Chyłkiem podbiegłem do yerbatera, który poznał mię odrazu i rzekł cicho:
— Sennor! Na miłość Boską! to szaleństwo z pańskiej strony!...
— Cicho pan bądź! Rozetnę wam rzemienie.
— Dobrze, ale zaraz, bo za chwilę mogą wrócić straże.
— Otóż właśnie zostaniecie chwilę w takiej samej pozycyi, jakbyście byli przywiązani, i zaczekacie, dopóki stąd nie umknę, poczem dam wam znak, a wówczas zerwijcie się nagle i pędźcie ku krzakom nad zatoką. Tam na was oczekujemy. Nie uczyńcie tego