Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/347

Ta strona została skorygowana.
—   325   —

— Tem większa będzie teraz pańska radość, gdy się pan spotka z bratem.
— Z bratem? Czyż jest tutaj? — pytał radośnie zdziwiony, a zawtórował mu tem samem pytaniem bratanek. — Pozwólcie nam natychmiast powitać go i uściskać.
— Ależ powoli, sennor! Musimy zachować wszelkie środki ostrożności, a przedewszystkiem major nie powinien teraz jeszcze dowiedzieć się, żeście wolni. Ciekaw jestem, jaką zrobi minę, gdy was zobaczy. Proszę was więc, niech powitanie wasze z sennorem Monteso nie będzie zbyt głośne.
Zbliżyliśmy się do ogniska tak ostrożnie, aby major tego nie spostrzegł. Krewni przywitali się z sobą serdecznie, ale po cichu, poczem zaleciłem yerbaterowi i jego bratankowi ukryć się w krzaku, a Indyanin przyprowadził do ogniska majora. Ten ostatni rozejrzał się dokoła i popatrzył na nas badawczo, jakby chciał z min naszych wyczytać, jaki był wynik pertraktacyi z jego ludźmi. Zauważywszy to, udałem wielką powagę i rzekłem do niego:
— Będzie pan zmuszony długo jeszcze pozostać u nas.
— Najchętniej! — odparł z szyderczym uśmiechem. — Zaczekamy jeszcze trochę, chociażby z tego względu, że się pan bodaj nieco przeliczył, sądząc, iż moi ludzie będą o tyle głupi, że przystaną na pańskie warunki.
— Niestety, masz pan racyę; przerachowałem się.
— Zatem niech pan poczeka, aż wydadzą panu Montesów.
— Więc pan wyobraża sobie, że umiałbym tak długo być cierpliwym? Otóż myli się pan; sam sobie jeńców z obozu pańskiego przyprowadzę.
— O, niechże pan nie pobudza mię do śmiechu...
— Dlaczego? Wszak chyba sprawia to panu przyjemność, więc się śmiej, panie majorze, ile dusza zapragnie. Chwyciłem pana i dwu marynarzy, których