Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/35

Ta strona została skorygowana.
—   25   —

— Przyjdę, sennor. Czy pozwoli pan jeszcze zapytać, jaki jest stosunek pański z Tupidem? zapewne interesy handlowe?
— Wcale nie. Oddałem mu tylko list od wspólnego naszego znajomego z Nowego Jorku.
— Zaprosił pana do siebie?
— Tak, na dziś wieczór do swego mieszkania.
— Wiem... przy bocznej, prowadzącej do La Unia ulicy. Mieszka w pięknej willi, która się panu bardzo spodoba. Ale czy domownicy również spodobają się panu, mocno w to wątpię...
— Gospodarza już poznałem i nie jestem nim zachwycony... Zaszła dziś nawet między nami mała sprzeczka...
— Zauważyłem, że od pewnego czasu towarzysz mój spozierał ciągle przez okno na ulicę, jakby kogoś tam obserwował. Nie mogłem jednak widzieć, co zajmowało jego uwagę, gdyż byłem odwrócony plecami do okna.
— Carramba! — rzekł z zakłopotaniem. — Obraziłeś go pan może?
— No, nie. Wymieniliśmy ze sobą kilka przykrych słów, ale do obrazy nie doszło.
— I mimo to zamierza pan pójść do niego wieczorem?
— Czemuż nie miałbym iść?
— Ha, słusznie. Tylko niech się pan ma na baczności. U nas ludzie obrażają się byle czem i mszczą się w sposób wyszukany, zachowując przytem wszelkie pozory przyzwoitości.
— Czy ma pan jakie podstawy do tego, że mię pan ostrzega przed tym człowiekiem?
— Proszę, niech się pan obejrzy — odrzekł. — Tam, naprzeciw, stoi oparty o sztachety mężczyzna. Widzi pan?
Spojrzałem w okno i istotnie zauważyłem po przeciwnej stronie ulicy człowieka, z którego postawy i zachowania się można było odrazu wywnioskować,