Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/350

Ta strona została skorygowana.
—   328   —

Groźba ta podziałała na rozjuszonego draba. Zmiarkował, że byłoby szaleństwem dopuszczać się dalszych wybryków, i po chwili zapytał innym już zupełnie niż dotąd tonem:
— Proszę zatem powiedzieć mi otwarcie, co zamierzacie uczynić ze mną?
— Powinienem właściwie oddać pana w ręce sprawiedliwości... Ale... zaniecham tego, gdyż...
— Sennor! — przerwał mi estancyero, — najlepiej właśnie będzie, gdy weźmiemy go z sobą i wydamy w ręce władzy.
— A mnie się zdaje, że szkoda naszego czasu i fatygi. Pozostawmy go raczej tutaj, jak się to czyni z pierwszem-lepszem bydlęciem. Słusznie, czy nie? — dodałem, zwracając się do brata Hilaria.
— Zgadzam się z pańskiem zdaniem zupełnie — odrzekł zakonnik.
— Słyszy pan? — zapytałem majora. — Jesteśmy skłonni puścić pana, ale, rozumie się, pod pewnymi warunkami. Przedewszystkiem oddasz nam skradzione konie, a następnie przyrzekniesz, że, skoro świt, przeprawisz się ze swymi opryszkami na drugą stronę rzeki.
— Bardzo mi będzie miło i uczynię to, chociażby dlatego, aby się pozbyć widoku waszych słodziutkich twarzy.
— Nam również będzie niezmiernie przyjemnie nie patrzyć więcej na pana. Podnadto podpiszesz mi pan pokwitowanie na sumę, którą wypłaciłem pogorzelcom tytułem odszkodowania.
— No, proszę! Jeszcze co?
— Może się pan na to nie zgadzasz? Wolisz pan dostać się pod sąd?
— Caracho! Podpiszę wam, co zechcecie. Czy jeszcze macie jakie żądania?
— Zapewne!... Spójrz pan, coś uczynił! — tu wskazałem wijącego się na ziemi Indyanina. — Widocznie uszkodziłeś pan temu biedakowi wnętrzności, a przy-