Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/354

Ta strona została skorygowana.
—   332   —

nad czterech ludzi, i to tylko do miejsca, gdzieśmy wczoraj oczekiwali na Montesa. Tam wielebny brat znajdzie nas czekających na siebie, a będzie z nami prawy posiadacz koni i stwierdzi po stemplach, czy są te same, które mu uprowadzono. Skoro zaś brat wróci, będziemy mogli puścić majora.
— A gdyby major zechciał potem ścigać tego młodego człowieka?
— Nie dopuścilibyśmy do tego. Zresztą nietrudno byłoby nam pobić jego bandę na owej wązkiej ścieżce wśróg bagien.
— Więc pozwolimy bolarzom odpłynąć na tratwie przez rzekę?
— Oczywiście — odrzekłem. — Będziemy wówczas dopiero spokojni, gdy się ich pozbędziemy z oczu. Wrócić nie mogą, bo spostrzeglibyśmy ich z brzegu i nie pozwolili wylądować.
Brat Hilario odszedł, a w dziesięć minut później udaliśmy się wszyscy za nim. Przy majorze pozostał tylko estancyero.
Znalazłszy się w miejscu naszej wczorajszej kryjówki, nie czekaliśmy zbyt długo. Jak przewidywałem, sprawa poszła zupełnie gładko. Czterech bolarzy doprowadziło do nas całą zrabowaną stadninę, którą od tej chwili objął w posiadanie młody ranchero, dziękując nam gorąco za dopomożenie mu do odzyskania własności swych rodziców. Nie omieszkał też zaprosić nas, abyśmy, powracając, wstąpili do niego, a odda pieniądze, które estancyero ojcu jego pożyczył. Pożegnawszy się z nami, ruszył w drogę pod przewodnictwem Indyanina, my zaś wróciliśmy do kryjówki, by oswobodzić majora. Zdjąwszy z niego rzemienie, którymi był przykrępowany do drzewa, i pozostawiwszy mu tylko związane ręce, rzekłem:
— Jesteś pan więc ostatecznie wolny, i kwituję ze wszystkiego; wszystko w porządku.
— Tak pan myśli? Ja jednak sądzę inaczej, bo pozostaje między nami do wyrównania znaczny ra-