chunek. Ale spotkamy się jeszcze, i wówczas zmuszę pana do uregulowania go.
— Co do mnie, mam nadzieję, że życzenie pańskie nie ziści się wcale.
— Owszem; zapewniam pana, że zdasz mi jeszcze kiedyś rachunek za swoje względem mnie postępowanie — rzekł, obrzucając mię piorunującem spojrzeniem.
— Bardzo to niemądrze z pańskiej strony, że jesteś pan przede mną tak naiwnie otwarty. Będę się miał tembardziej na baczności.
— Niewiele to panu pomoże... Musimy się kiedyś spotkać...
— Ha, może się i spotkamy, ale zapewne nie gdzieindziej, tylko tutaj. I jeżeli pan urządzisz na nas pułapkę, potrafimy mimo wszystko obronić się przed jego bandą.
— Tutaj miałbym urządzać pułapkę? Nie myśl pan, iż jestem tak nieroztropny. Zobaczysz pan zresztą za chwilę, jak odpłyniemy na drugi brzeg.
— Aby wkrótce powrócić tu niepostrzeżenie.
— Mylisz się pan w swych przypuszczeniach. Zobaczymy się później... później, powiadam... Słyszałem coś o tem, że zamierzacie się przeprawić również przez rzekę, aby się udać do Gran Chaco i Tucuman. Będziemy więc mieli sposobność zobaczyć się jeszcze...
— Ach, tak? no, dobrze! Pozwól pan jednak powiedzieć sobie, że gdy drugi raz dostanę pana w ręce, to nie będę go oszczędzał tak, jak to uczyniłem teraz.
Na te słowa major spojrzał na mnie przeciągle i, zaśmiawszy się szyderczo, oddalił się.
— Możeby tak posłać mu kulę, sennor? — rzekł Monteso, oburzony zachowaniem się majora.
— Nie jesteśmy mordercami — rzekłem — i niewolno nam być nimi.
— Przekonasz się pan jednak, że będziemy tego kiedyś żałowali. Teraz jeszcze czas.
— Nie nastawaj pan na jego życie. Ten łotr nie wart nawet kuli.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/355
Ta strona została skorygowana.
— 333 —