— Ja jednak sądzę, że byłoby bezpieczniej dla nas zmieść draba ze świata...
Schowaliśmy się wśród zarośli, by mieć na oku ruchy bandy. Bolarze powitali dowódzcę w milczeniu, on zaś powiedział do nich kilka słów, i wnet poczęto sprowadzać konie na tratwę. Gdy wreszcie cała banda znalazła się na rzece i odbiła od brzegu, poszliśmy na półwysep, by stamtąd być świadkami przeprawy oddziału na drugi brzeg. Bolarze pracowali wiosłami z wielkiem natężeniem, ażeby tratwa, o ile możności, nie zboczyła w dół z prądem wody. Podeszliśmy następnie kawał wzdłuż brzegu i przez cały czas obserwowałem bandytów przez lornetkę.
Niebawem wylądowali po tamtej stronie rzeki, a flisacy, otrzymawszy pieniądze za przewóz, puścili się z prądem w dalszą drogę.
— Postanowiłem obejrzeć miejsce ich obozowiska dla sprawdzenia, czy nie pozostawili czego, rezerwując się na powrót w te strony, ale nie znalazłem nic podejrzanego.
Kapitan dowiedział się od Indyanina, że dziś po południu spodziewane jest ukazanie się na rzece statku pasażerskiego, zaproponował więc, byśmy tu trochę odpoczęli, co zresztą po tylu trudach słusznie nam się należało. Nie widząc w tem dla siebie żadnego niebezpieczeństwa, przenieśliśmy się ze swej kryjówki na półwysep, zabierając nasze konie, i poczęliśmy się krzątać około sporządzenia rannego posiłku. Byłem, rozumie się, o tyle przezorny, że dla pewności ustawiłem poniżej półwyspu na brzegu wartę, zmieniającą się co pół godziny, i w ten sposób zabezpieczeni przed niespodziankami, zasiedliśmy do posiłku. Rzecz prosta, że po tak znakomitem załatwieniu groźnej dla nas sprawy zapanowała w naszem kółku wesołość i miła swoboda. Tylko Indyanin posmutniał jakoś i trzymał się ciągle za brzuch, skarżąc się na ból we wnętrzu. Kazałem mu iść do chaty, aby się tam położył, a Dayi zaleciłem, aby mu naparzyła odpowiednich ziół na lekarstwo.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/356
Ta strona została skorygowana.
— 334 —